„Świat podziemny Łodzi”

Jak żyją i co robią ludzie z „Piekiełka”. – Obcemu wstęp wzbroniony. – Tajemnice, które obowiązują całą dzielnicę.

Tam, gdzie panuje nędza i zbrodnia.

(s) Gdy mówimy i piszemy o Bałutach, o tej dzielnicy, gdzie t. zw. świat podziemny żyje w całej pełni, musimy zatrzymać się nieco na pewnej „zakazanej” uliczce, która nosi wymowną i charakterystyczną nazwę „Piekiełka”.

Nie jest to nazwa oficjalna. Ta mała uliczka nazywa się właściwie – Sikawska. Zaledwie kilkanaście domów, niskich, brudnych, obszarpanych. Zewnętrznie nie różni się zupełnie od innych ciemnych i krętych uliczek bałuckich. – Grząskie bajorka nigdy nic wysychającego błota na rozkopanej jezdni, tumany pyłu i kurzu, które napełniają powietrze jakimś dziwnie stęchłym zaduchem.

Ale na tej uliczce wre i kipi swoiste życie. Obcy nigdy prawie tam nie zagląda. Ktokolwiek tu się zjawia, z pewnością ma do załatwienia jakiś niezupełnie czysty interes. Czasem zajrzy wywiadowca policyjny. A w tym momencie już biegnie, jak po drutach telegraficznych sygnał ostrzegawczy. Ten sygnał poprzedza ukazanie się wogóle każdej obcej twarzy. Wszystko jedno, kim jest ten przybysz. W każdym razie – to nie „swój”. I na wszelki wypadek życie w „Piekiełku” przyczaja się jakby za węgłem.

Już dwie postacie kroczą za obcym. Nic mu na razie nie grozi. Mieszkańcy „Piekiełka” nie lubią „mokrej” roboty. To niebezpieczne, bardzo niebezpieczne. Ale trzeba śledzić obcego, by się dowiedzieć co go tu sprowadza. Będą go śledzić, węszyć tak długo, dopóki nie przekonają się, że nie jest to „hint” – w gwarze świata podziemnego – agent policyjny. Wówczas wszyscy z ulgą oddychają. W porządku. Ale w dalszym ciągu są zaintrygowani do najwyższych granic. Jeśli to nie agent policji – to kim jest ten obcy i czego tu szuka w tem środowisku, tak zupełnie dla niego obcem?

Ale wejdźmy do małej kawiarenki, tak niewinnie wyglądającej, z kilkoma zeschniętemi ciastkami w małej niskiej wystawie. Jak na komendę, milknie gwar, który panował tu przed chwilą. Wiele oczu z wyrazem największej nieufności pobiegnie w naszą stronę. Obserwują pilnie i wietrzą. I już po kilku minutach wiedzą wszystko. Czy przybysz jest kandydatem na ogołocenie go z pieniędzy, czy bezgotówkowym intruzem, który zabłądził w to miejsce, do którego mają wstęp tylko „swoi” albo też mieszkańcy tej dzielnicy.

Z „Piekiełka” nikt nie wychodzi. Kto się raz związał z tym światem, już się z nim nie rozstanie nigdy. Gdy się zestarzeje – nie będzie chodził na wyprawy złodziejskie, do tego celu trzeba mieć dobre nogi i pewną rękę. Ale zajmie się innym procederem, który również stoi w bardzo rażącej kolizji z kodeksem karnym.

Głośne procesy sądowe, które odbywają się od czasu do czasu w Łodzi odsłaniają niekiedy w całej wyrazistości życie podziemnych Bałut. Ale nie wszystko wychodzi wówczas na jaw. Są rzeczy, które kryją się głęboko, które są dostępne tylko dla wtajemniczonych i za zdradzenie których grozi surowa „dintojra”.

Czem zajmują się starsi, wysłużeni mieszkańcy „Piekiełka”. Zakładają „hotele”. Choć to brzmi bardzo szumnie -jest to tylko niewielka izba, przedzielona drewnianem przepierzeniem na kilka komórek, z których tylko jedna ma okno i światło dzienne. Ale gdy przychodzi się w „towarzystwie”, gdy przechodnia tam zaprowadzi jedna z wesołych dziewcząt tej dzielnicy – wówczas cena odpowiednio się zmienia.

Kto nocuje w tych hotelach? Wszystkie szumowiny i męty społeczne, złodzieje, włóczęgi, żebracy, prostytutki, handlarze uliczni. Rano goście ulatniają się czemprędzej – pozostaje tylko właściciel i rodzina. W nocy przyjdą inni. Nikt tam nie mieszka stale. To element, który unika spotkania oko w oko z policją, która zagląda tam często. Zbyt długie pozostawanie na jednem miejscu jest niebezpieczne. Hoteli tych jest zresztą tak wiele, że można przez okrągły rok zmieniać dowoli miejsce noclegu.

Odrębną klasę społeczną, mieszkającą w „Piekiełku” stanowią paserzy. – Interesy tych ludzi nie są jednak ściśle związane z mieszkańcami świata podziemnego Bałut. Paserzy mackami swych interesów obejmują niemal całe miasto, wszystkie szajki złodziejskie, skądkolwiekby pochodziły, utrzymują z nimi kontakt. A gdzie są paserzy, muszą być i meliny. Jest też ich tam sporo. -Niemal w każdym domu. Tam odbywają się narady złodziejskie i tam też schodzą się wszyscy, którzy chcą jak najprędzej „opylić” (sprzedać) zdobyty łup.

Co jest w stanie przeciwdziałać temu złu? Policja czyni co może.

Nie pomoże jednak żaden doraźny przepis, żadna obława policyjna, która odbywa się tam często. Trzeba długotrwałego wysiłku, by zlikwidować to gniazdo nędzy i zepsucia, to „piekiełko” Łodzi.

Sum.

Źródło: Ilustrowana Republika / 07.05.1933/ Łódź/ Rok 11, Nr 125