Specjalny reportaż z Łodzi (cz. 3)
Prawica na Bałutach
Lodzermensz wcale się nie równa temu, co oznacza wilnianin, warszawianin, lubo nawet tenże łodzianin. Lodzermensz, pisany przezemnie umyślnie na sposób spolszczony, jest specjalnym typem, jeśli nie rasą. Łódź, która powstała tak niedawno, składała się pierwotnie z kilkunastu rodzin niemieckich. Do Niemców przypętali się okoliczni mieszkańcy, a więc Polacy. Później z Rosji, jęli najeżdżać ludzie, rozumiejący się na interesie. Wtedy oczywiście zjawili się żydzi. Z tej mieszaniny powstał typ człowieka predestynowanego do życia dla pieniędzy. Można powiedzieć: międzynarodowiec, kosmopolita, gdy się uda wyjechać zagranicę, pacyfista w interesach, rydzo – śmigłowiec w kawiarni, zetzeciak w pracy – oto Lodzermensz.
Pozatem są w Łodzi i żydzi i chrześcijanie. Do chrześcijan zaliczają się również Niemcy. A do tych ostatnich starzy fabrykanci i młodzi hitlerowcy, którzy stworzyli Jungdeutschepartei. Chrześcijanie – Polacy i Polacy – nędzarze. Łódź, która jest miastem przemysłu, jest miastem robotników, proletarjatu, lumpów, rzezimieszków. Bazą komunistyczną w Polsce, ekspozyturą Lenina do niedawna, wrogiem Stalina od niedawna.
Gdy zdjęto maskę „sanacji” wyszło na jaw prawdziwe oblicze w wyborach do ostatniej Rady Miejskiej: Fołksfront i narodowcy.
Fołksfront jest zjawiskiem naturalnem. Połączenie niemieckich socjalistów, żydowskiego Bund u, P.P.S. i Klasowych Związków, które się wymienia dlatego poza P.P.S’em, gdyż się rozumie pod niemi komunistów. Fołksfront jest zjawiskiem dlatego naturalnem, że odpowiada ostatniemu programowi kominternu o tworzeniu wspólnych frontów i spożytkowania wszelkiej lewicy, jaka jest. Program ten przyszedł w samą porę. „Wielki” Stalin, co do którego wiadomo narazie, że jest wielką kanalją, ale nie wiadomo jeszcze czy wielkim genjuszem, czy wielkim durniem, nie spodziewał się nawet, jak dalece ten program uratował kadry komunistyczne zagranicą, przez ich zamaskowanie. W przeciwnym wypadku, kto wie, a może byłoby u nas już po komunizmie! A przyczynił się do upadku nastrojów komunistycznych właśnie Stalin. Trudno sobie nawet wyobrazić, jak szybko spadły z mas uczucia komunistyczne, niby znoszony łachman! Procesy Zinowjewa i Radka bardziej otworzyły oczy niż cała kapitalistyczna kontrpropaganda.
Hiszpanja ukończyła proces podziału Europy na czerwonych i białych. Najniespodziewalniej, w sukurs białym przyszedł… Stalin ze swemi procesami. W Polsce najlepiej się o tem przekonać można właśnie w Łodzi.
Naturalnie nie łatwo jest się przyznać do rozczarowania. Zadaleko by wszyscy przeszli do narodowców łódzkich, ale komunizm może się już tylko pokazać za plecami Fołksfrontu. Pozatem antysemityzm przeniknął nawet w jego szeregi!
Przed kilku dniami odbył się zjazd socjalistów niemieckich. Delegatem ze Śląska był p. Kowoll, delegatem warszawskiego PPS, Niedziałkowski, klasowe związki łódzkie reprezentował Szczerkowski, a żydowski „Bund” – Enlich.
Jednakże do Rady Miejskiej poszedł Fołksfront bez „Bundu”.
„Bund” wystawił własną listę. Żydzi ortodoksi swoją: Poalej Sjon; Niemcy młodzi osobno od Niemców starych; Narodowcy i… 7 przeróżnych partyjek „sanacyjnych”. Wszyscy przepadli. Fizjognomja Rady Miejskiej ukształtowała się na wzór hiszpański: 72 radnych. 45 Fołksfrontu i 27 Narodowców.
W jakiż to cudowny sposób prawica mogła tylu uzyskać w Łodzi zwolenników i na kim ona bazuje?
Gdy rozmawiałem z żydem o antysemityzmie, ten wskazując mi ulicę Piotrkowską powiedział tylko:
– Damy radę.
Śródmieście łódzkie ma 85 procent żydów, ale peryferje to nędza. I oto w tej nędzy lęgł się dotychczas tylko komunizm. A dziś potok – reakcja. Reakcja na wyzysk i hegemonję żydowską, reakcja na procesy moskiewskie, reakcja na wyświechtane hasła zakłamania.
Jeżeli mówię wyzysk żydowski, to nie jako frazes, a jako fakt. Wielkie fabryki podpisują umowę z robotnikami i umów tych się trzymają. Małe fabryki umów nie dotrzymują. A pięćdziesiąt procent tych małych to żydowski „Anonim”. Ażeby przemknąć, choć pobieżnie, w tajemnice semickiej manjery i antysemickiego nastroju, zacznijmy od bawełny, która jest duszą Łodzi.
Zasadniczy przemysł, ten najdroższy i najpoważniejszy – to przędzalnie. Drugim etapem jest tkactwo. Trzecim apretura i farbiarstwo, dopięro idzie materjał do konsumenta. Otóż nie wszystkim wielkim fabrykom opłaca się stosować dalsze etapy przeróbki bawełny. Wiele z nich zrzeka się apretury i farbiarstwa na rzecz mniejszych przedsiębiorstw, a wiele też zlikwidowało oddziały tkackie. Zwłaszcza od czasów przemożnego panowania Żydów, przyjął się zwyczaj „oddawania” małym fabryczkom. I tych małych fabryczek jest bez liku. „Anonim” zaś nazywa się powszechnie w Łodzi – fabryczka anonimowa, nie płacąca ani podatków, ani świadczeń, ani świadectw. Często przylepiona przy większych dzierżawcach, często w prywatnym domu. Dziedzińce łódzkie są zapchane wozami, tragarzami, materjałem, surowcem, krzyk, rwetes, bieganina. Kto tam kogo skontro-
luje, kto będzie wiedział dla kogo to jedzie bawełna, wwożona wprost dorożką.
I te małe fabryczki, te żydowskie „anonimy” najbardziej i najboleśniej wyzyskują robotnika. A robotnikiem tym jest w 90 procentach chrześcijanin.
I może dlatego pismo w rodzaju „Orędownika” ma w Łodzi filię, również pokaźną, jak inne pisma – redakcje.
Chodziłem po przedmieściach, czy dzielnicach Łodzi: Bałutach, Chojnach i Widzewie. Podobnej nędzy nie widziałem nigdy. Są może pojedyncze okazy, ale tego rodzaju zmasowania, zkloaczenia, stłoczenia ludzkiego ubóstwa niema w innych miastach. Zresztą przedmieścia gdzieindziej mają tę charakterystyczną dyzlokację: bliżej pól, bliżej lasów! Trochę drzewek w dziedzińcach, trochę kwiatów w ogródkach. Łódzkie Bałuty to obraz nieszczęścia i beznadziejności. To wielkie miasto nędzy. Podwórka są straszne. A w nich pomiędzy śmietnikiem i ślepą ścianą czynszowego domu, czynnej lub byłej fabryki, przylepiane chatki, szałasy sklecone, „jamy” imitujące mieszkanie ludzkie. Budy dla psów! Otwarte kloaki z otworami wprost w ziemi, bez ścian i dachu na podwórku, a obok okno, w którem wychowują się dzieci! Bezprzykładne.
Zredukowane robotnice fabryczne przeistaczają się w „dziewczynki”, a robotnicy operują siekierką, którą noszą w kieszeni zamiast noża.
Byłem tam z pewnym dziennikarzem endeckim. Gdy miałem dość, syty widoku, wsiadamy do taksówki na rynku bałuckim i… cóż za spotkanie. Szofer wita się z dziennikarzem, ten przedstawia mnie. Między sobą rozmawiają per „kolega” i do mnie też zwraca się szofer z zapytaniem:
– Cóż tam słychać w Wilnie, kolego redaktorze?
Kto to taki? – pytam szeptem towarzysza. To radny miejski, „nasz człowiek”. Łodzianin – antysemitnik, szofer i radny, może sam rodem z Bałut? Nie wiem. Ale wiem, że antysemityzm przenika jak woda do nędznych chałup, przez nieszczelne deski dachu i szpary ustroju społecznego.
To co jeszcze w 28-ym, 30-ym roku było niedopomyślenia w Łodzi – dziś jest nagłym skokiem antysemityzmu, niespodziewanym zwrotem na prawo, na prawo.
Po jednej stronie Fołksfront ratujący pod nową maską bankrutujący komunizm; z drugiej, coraz solidarniejszy obóz prawicy.
– My, chrześcijanie – mówi robotnik łódzki, a ma na myśli nietylko siebie – Polaka, ale i towarzysza – Niemca. – „My”….
Źródło: Słowo/ 23.02.1937/ Wilno/ Rok 16, Nr 53, http://retropress.pl/slowo/specjalny-reportaz-lodziprawica-balutach-cz-3/