Joanna Sikorzanka / „Getto, gettunio, gettuchno…”

Jeszcze tu są.

Trwa lato 1944 roku. Gorące, burzowe. 2 lipca – 29 stopni, dzień później – 34, a 5 lipca, w środę, nawet 36 stopni. Tak zanotowano w „Kronice getta łódzkiego – Litzmannstadt Getto”.

A więc są – Rutka, Lilka, Edzia. I Mela, a właściwie Melania. Melą, pieszczotliwie, nazywają ją ci, którzy odkryli po latach jej wiersze.

Nie miałaś oczu błękitnych ni złotych

I żadna cisza rąk twoich nie drżała trzepotem

Motyli plam słonecznych po murach nie gonił

Twój śmiech

Kołysać cię miała daleka, senna Waikiki…

Mela – wtedy już chora na gruźlicę – mieszka przy ul. Marynarskiej. To znaczy – Kelmstrasse. Pewnie pisze. Może jeszcze spotyka się z przyjaciółmi, z którymi rozmawia o sztuce. Z opowieści, które przetrwały wiemy, że Melania Fogelbaum przed wojną pisała nie tylko wiersze, ale także eseje poświęcone historii sztuki, malowała, rzeźbiła. W getcie pracowała w Wissenschaftliche Abteilung – Wydziale Nauki, gdzie poznał ją Leon Kowner i tak zapamiętał – „była drobną kobietą o orlej, drapieżnej twarzy i błyszczących oczach /…/ Przy pracy opowiadała nam o sztuce i naukach, o malarstwie i poezji, właściwie o wszystkim”. To on właśnie znalazł, na podwórku Meli, przy ulicy Marynarskiej – pozostańmy przy tej nazwie, bo przecież ulica Marynarska nadal jest w Łodzi i nadal stoją przy niej, pamiętające również Melę, domy – jej zdjęcie. Lekko uszkodzone, ale rekonstrukcja powiodła się.

Inny ocalony, Nachman Zonabend, znalazł jeszcze dwa zdjęcia Meli oraz dwa zeszyty z jej wierszami.

Chodź ugrzęźniemy w zielonym szeleście

zmylimy mądrym krokom ślad

oczom spalonym brudnym asfaltem…

Ten sam Nachman Zonabend przyczynił się także do ocalenia „Kroniki getta” – jako osoba pracująca w tzw. grupie porządkowej, już po likwidacji getta, odnalazł w pomieszczeniach archiwum pozostawione tam dokumenty i ukrył je w „suchej studni” przy Placu Kościelnym 4. Sam także się ukrywał, podobnie jak Jakub Poznański, który wraz z żoną i córką znalazł schronienie na strychu w resorcie papierniczym, a potem, gdy musieli je opuścić – w ciemnym, wilgotnym „bunkrze”, gdzie – jak pisze córka Poznańskiego, Hanna Poznańska-Linde – trzeba było „pozostawać tylko w pozycji leżącej na różnych poziomach, gdyż inaczej nie starczyłoby miejsca”.

Dokumenty składające się na „Kronikę getta” zostały potem przez tego samego Nachmana Zonabenda wydobyte z kryjówki i podzielone na dwie części – jedną z nich Zonabend współpracujący wówczas z Centralną Żydowską Komisją Historyczną przekazał stronie polskiej, drugą wywiózł do Szwecji.

W kronice nie pojawia się nazwisko Melanii Fogelbaum, wspomniany jest natomiast, dwukrotnie, Jankiel Herszkowicz, „trubadur łódzkiego getta”.

Getto, getunio, getuchna kochana

Tyś taka malutka i taka szubrana…

Jak czytamy w kronice, Herszkowicz – z zawodu krawiec – piosenki swe śpiewał na ulicach „rozweselając przygodnych słuchaczy”. Towarzyszył mu, przez pewien czas, do roku 1942, Karol Rozencwajg – wiedeńczyk, były komiwojażer, przygrywający na gitarze lub cytrze.

Ci, którzy przeżyli, wspominają jak wielką radością i pociechą były dla nich te piosenki.

Nie masz się czym martwić, wkrótce będzie lepiej

– śpiewał, stojąc na ulicy, na jakiejś skrzyni lub pudle Herszkowicz –

Mir wełn esn kichełech ojf jontew –

Będziemy jedli biszkopty na święta

Trinken karmł wajn –

i pili karmelowe wino jęczmienne!

Getto, gettunio…

„Jestem małym Żydem, więc śpiewam małą piosenkę” – zwykł mawiać. Jego głos został utrwalony na taśmie magnetofonowej. Po wojnie – Herszkowiczowi udało się przeżyć i Auschwitz i Brunszwik – nagrał w Polskim Radiu niektóre swoje piosenki. Ma je w swoim archiwum również jego rodzina.

Z Łucją Herszkowicz, wnuczką Jankiela, umawiamy się przy ulicy Rybnej, gdzie dziadek mieszkał. Odnajdujemy mały domek – Rybna 6.

Fischstrasse

Prawie w ogóle nie zmieniła się od tego czasu. Te same domy, te same bramy, te same rynsztoki. Małe podwórka z drewnianymi komórkami. Gdy Łucja śpiewa piosenkę dziadka, ktoś wychyla się z okna.

Getto, gettunio…

Na domku, w którym mieszkał Jankiel Herszkowicz nie ma żadnej tabliczki, trzeba przejść na drugą stronę Rybnej, by przeczytać – w języku polskim, niemieckim, angielskim i po hebrajsku – informację, że w kamienicy przy Fischstrasse 15 „mieścił się budynek szkoły powszechnej, a od października 1941 roku siedziba przesiedleńców Dusseldorf”, zaś od roku 1942 – „resort pantofli”. Biegające po ulicy dzieci wybuchają śmiechem – resort pantofli?! Ale po chwili poważnieją – tak, wiedzą, że tu było getto, tam dalej jest nawet kamień upamiętniający stary cmentarz żydowski przy ul. Wesołej, na którym w latach 50. zbudowano osiedle. Wspinamy się na palce, by odczytać wszystkie informacje zamieszczone na tabliczce – wisi bardzo wysoko, specjalnie, żeby trudniej było ją zniszczyć, a i tak niedawno była podpalona.

To nie jedyne miejsce, gdzie można znaleźć ślad po Żydach z zachodniej Europy, którzy – na rozkaz Heinricha Himmlera – od 1941 roku byli deportowani do Litzmannstadt Getto. Było ich 19 722 – z Austrii, Czech, Luksemburga i Niemiec. Dołączyli do 160 320 Żydów z Łodzi i Kraju Warty.

Nie mieli szans

Przyjeżdżali na stację Radegast z eleganckimi neseserami i termosami, szukając bagażowych. Niektórzy z nich przekonani byli, że są w pobliżu Kanału La Manche… Stłoczeni w przydzielonych im kwaterach, w strasznych warunkach, bez wody, pozbawieni elementarnych wygód chorowali, załamywali się.

W „Kronice getta” wiele jest wzmianek o samobójstwach – „21 października 1941 r. pogotowie zostało wezwane do baraku, gdzie rozlokowany został świeżo przybyły transport z Frankfurtu nad Menem. W transporcie tym /…/ zażyło truciznę małżeństwo: Alfred Goldman i jego małżonka Szarlota Goldman”. W bramie przy ul. Limanowskiego 13 „wypili truciznę wdowa Józefina Beck wraz ze swoim synem Egonem (oboje urodzeni w Wiedniu)”. Informacja pochodzi z marca 1942 roku. Codziennie mijam tę bramę w drodze do pracy.

Jednym z transportów był tzw. Transport Praga II – przeważali w nim adwokaci, lekarze, inżynierowie, profesorowie, dziennikarze, przedsiębiorcy. Byli w nim także Oskar Rosenfeld i Bernard Heilig, późniejsi autorzy „Kroniki getta”. Jak pisał ten ostatni, transport praski „biegli oszacowali na półtora do dwóch miliardów koron”.

W oddzielnych transportach z Pragi przybyły też do Litzmannstadt Getto Valerie Pollakowa i Gabrielle Hermannowa – siostry Franza Kafki. Valli i Elli.

Według zachowanych w archiwum dokumentów zostały wymeldowane ze swych mieszkań we wrześniu 1942 roku. W rubryce „nowy adres” wpisano „wysiedlenie”. Tym nowym adresem było Chełmno nad Nerem, Kulmhof, gdzie naziści stworzyli pierwszy obóz śmierci, który stał się modelem dla obozów Auschwitz i Treblinka. Elli i Valli.

Jeśli poszperamy, znajdziemy także wśród mieszkańców getta Arnolda Kischa – brata Egona Erwina Kischa, słynnego „der rasende Reporter”, autora wielu książek, guru reportażystów. Data śmierci Alfreda – 1942 rok.

I jeszcze Joasia. Nie mogę o niej nie napisać. Moja imienniczka. Jej imię i nazwisko znajdziemy na liście dzieci wywiezionych we wrześniu 1942 roku do obozu Kulmhof, gdzie ginęły w samochodowych komorach gazowych. Joasia Tuszyner, nr 40 na liście sporządzonej 7 września 1942 roku. Miała 2 lata. Żadne dziecko z tej listy nie przekroczyło trzech lat. Ani Elka, ani Salek, ani Zdziś czy Henio. „Evakuierte Juden”- jeden z dokumentów zachowanych w archiwum.

Odwołajmy się raz jeszcze do „Kroniki getta”, którą – obok wspomnianego już Rosenfelda i Heiliga – tworzyli Julian Cukier-Cerski, przedwojenny dziennikarz „Republiki”, Abram Kamieniecki, Bernard Ostrowski (tylko on ocalał), Józef Zelkowicz – pisarz tworzący w jidisz, Oskar Singer – dziennikarz z Pragi i wiedenka – Alice de Buton.

W notatce z 13 grudnia 1941 roku znajdujemy informację, iż „onegdaj zmarł jeden z seniorów berlińskiego świata lekarskiego dr med. Ernst Sandheim, radca sanitarny Berlina”. A tuż obok wzmianka o tym, że „w Domu Kultury odbył się koncert symfoniczny, wykonany przez orkiestrę pod batutą Teofila Rydera, połączony z występem znakomitego wiedeńskiego pianisty Birkenfelda”.

Getto, gettunio… – niewolnicza praca, koncerty w domu kultury przy ul. Krawieckiej, gdzie po wojnie istniało kino „Halka”, procesy i wyroki, śluby udzielane przez Kolegium Rabinackie, rumki – miejscowa waluta, domowe kuchnie i wydziały aprowizacyjne zrównujące wszystkich w biedzie, kolonie dla dzieci na Marysinie i chanukowe cukierki oraz Mordechaj Chaim Rumkowski – Przełożony Starszeństwa Żydów ze swoim niezłomnym hasłem – „Praca i Ład”.

Getto pracowało, aby żyć

W resorcie obuwniczym, słomianym, metalowym, gumowym, tekstylnym i największym – krawieckim. To stąd – jak pisze w „Vademecum. Łódzkie getto 1940-1944” Julian Baranowski – wysyłano do Niemiec mundury, kurtki, czapki, kamasze, kożuchy, tornistry i plecaki. „Około 10% produkcji getta szło na zamówienie znanych domów handlowych i firm prywatnych, takich jak J.Necermann w Berlinie, Henckel&Co w Hamburgu czy Edward Lingel w Erfurcie”. Szacuje się, że „zamówienia prywatne i państwowe zrealizowane w 1944 roku przez 114 zakładów pracy zatrudniających blisko 70 tys. pracowników, dały ogółem III Rzeszy ok. 2,2 mld marek czystego zysku”.

W resorcie skórzanym pracował Mendel – ojciec Edy, z którą spotykam się także przy ul. Rybnej. Przychodziła tu często, do swojej cioci i wujka, ten domek, narożny, w którym mieszkali w getcie stoi do dziś.

– „Co ja mogę o nich powiedzieć?” – pyta Eda – „odeszli, jakby wiatr ich rozwiał”. Mama Edy – Pola ze szmat robiła dywany, sama Eda, wówczas nastolatka, była gońcem w sądzie, a jej brat, o kilka lat młodszy Heniuś? Gdzie pracował Heniuś? Może w Łuszczarni Miki? „Przed każdym dzieckiem leży tekturka, na której dokonywuje ono swą pracę przy pomocy specjalnego noża” – czytamy w „Kronice getta” – „Łuszczenie polega na umiejętnym wsadzeniu noża w wygładzony uprzednio bok płytki i oddzieleniu wszystkich warstw. W resorcie zajętych jest przy mice 153 dziewczynki i 146 chłopców”. Na zdjęciu widzimy dziecinne buzie, warkoczyki, kucyki, „jeżyki” i grzywki.

A Lilka? Gdzie mogła pracować mała Lilka? Bo to, że pracowała – jest pewne.

Może w Resorcie Papierniczym przy ul. Żydowskiej 12, gdzie „dokonuje się istnych cudów, gdyż ze skrawków papieru, tektury i materiału buduje się nowoczesne, zelektryfikowane domy dla lalek. Małe kobietki – notuje kronikarz – pokrywają delikatnym haftem maleńkie tiulowe kapy i firanki, nalepiają wycięte z kretonu wzory na dywany, wyścielają mebelki”. Będą się nimi bawić inne „małe kobietki”.

A więc jest lato 1944 roku

Upalny lipiec. Zbliża się sierpień, który będzie ostatnim miesiącem istnienia getta.

Jeszcze tu są – Rutka, Lilka, Edzia i Mela, a właściwie Melania, najstarsza, chora i właściwie bez szans.

Rutka pracuje w resorcie krawieckim. Razem z innymi dziewczynkami wykrawają rękawy do sukienek, których nie będą nosiły. Ciężka, wyczerpująca, wielogodzinna praca. Ale z zupą, a to najważniejsze, bo głód panujący w getcie jest nie do oswojenia. „Marzyliśmy o bułce z masłem” – powie po latach Ruth.

W zachowanym w archiwum łódzkiego radia jedynym nagraniu Jankiel Herszkowicz śpiewa – „kajne brojt” i „kiszki marsza grają…”

Uczucie głodu towarzyszyło wszystkim, wszędzie. Wychudzenie, obrzęki głodowe, śmierć z wycieńczenia były na porządku dziennym. Do tego gruźlica, czerwonka, dyfteryt, jaglica, szkarlatyna, tyfus.

Getto – Todeskiste – „skrzynia śmierci”.

Jak może to znieść kilkuletnia dziewczynka, ukochana jedynaczka, otoczona niegdyś w swym pokoju przy ul. Nawrot pięknymi zabawkami? Wypatruje wróbelków, które nadlatują z innego świata. Lilka, późniejszy adres – Tel Aviv.

A Edzia, zanim – w Szwecji – stała się Edą? Z kochającymi rodzicami, z którymi mieszkała przy ul. Więckowskiego? I z małym braciszkiem Heniusiem, którego – dzięki interwencji znajomego sędziego – ocalono z Wielkiej Szpery, a który potem razem z innymi, w Auschwitz, zniknął „jakby ich ktoś zdmuchnął”. Dla Edy Polska to wspomnienia, które ciągle wracają i o których nie chce zapomnieć. Ale mieszkać by tu nie mogła. W Łodzi, w której przed wojną było 233 tysiące Żydów, oj, mama kochana, a teraz? Tylko cmentarz. A więc Edzia – jak to przetrwała?

A Rutka, którą mama z ich domu przy ul. 11 Listopada, kiedyś, kiedyś, przed wojną, razem z bratem, prowadziła na ślizgawkę, do parku, na poranki w filharmonii – jak ona to znosiła? W domu babci, w getcie, były na szczęście książki. Powieści noblistów, wiersze. Mickiewicz, Asnyk, Tuwim. Stąd pewnie ta tłukąca się po głowie „Lokomotywa”, która wiozła ich potem do Auschwitz.

Wszystkie trzy tam się znalazły. Ocalały. Tylko one.

Ale na razie jeszcze tu są.

Zbliża się sierpień 1944 roku

30 lipca 1944 roku – „Kronika getta” – „w ciągu dnia 22-38 stopni; narodziny – brak, zgony – 1, liczba ludności – 68 561” (przypomnijmy – w roku 1940 – 160 320). I jeszcze – „dziś dostarczono do getta 7 160 kg kartofli, 46 210 kg białej kapusty i 13 790 kg kalarepy./…/jeśli jutro, w poniedziałek, nie nadejdzie mąka, to sytuacja może być niezwykle krytyczna”. Na tym zapiski się kończą, w sierpniu kronika już nie powstaje.

W getcie panuje strach. Krążą pogłoski o likwidacji. Od 23 czerwca do 14 lipca wywieziono do Chełmna nad Nerem, w 10. transportach, 7 196 osób. Do dziś zachowały się, prowadzone skrupulatnie przez Niemców, listy deportowanych. „Lajb Gutsztadt z ulicy Towiańskiego, Koch, Szlama Rozen z Żydowskiej, Wirker, Gecel Wajsblach z Brzezińskiej, Schneider, rodzina Pilichowskich z ulicy Starosikawskiej – Dawid, Noma oraz 19-letni Rachmil i 17-letni Zelig”.

Potem, chwilowo, akcja zostaje wstrzymana, prawdopodobnie na skutek interwencji Alberta Speera, który był – jak pisze w „Vademecum” Julian Baranowski – „zainteresowany dalszą produkcją wojenną getta”. Nie na długo jednak – 1 sierpnia 1944 roku Chaim Rumkowski, Przełożony Starszeństwa Żydów, zostaje powiadomiony o „wznowieniu ewakuacji ludności żydowskiej w głąb III Rzeszy”.

1 sierpnia z ulicy Marynarskiej, ciężko chora na gruźlicę Melania Fogelbaum zostaje, na noszach, dostarczona na stację Radegast i wywieziona do Auschwitz-Birkenau. Ma 33 lata. Ginie, podobno, tego samego dnia.

Nocą ciężką od woni jabłek

porzucam mokry ogród

pustka i nieświt sen spóźniony jęczą

i mądra gorycz okien zagląda mi w oczy

bólem naprzestrzał tylko księżyc ze mną

wędrują w bliskość twarde traw pajęcza

sny się zbudziły w rowie i cień rów przeskoczył

Więc już?

Przez 20 dni trwa w getcie łapanka i blokada ulic. Do Auschwitz wyjeżdżają Lilka, Rutka i Edzia.

Rutka – nowe adresy: Jerozolima i Nowy Jork – pamięta, że mama do plecaka zapakowała jej ulubioną lalkę, a w wagonie – jak napisze po latach – „Tata warkocz jej zaplatał, z trzech warstw troskliwie złożony – z miłości, mądrości, ukochania świata”.

Ukrywający się na terenie getta Jakub Poznański notuje w swym dzienniku – „28 sierpnia 1944 r. – poniedziałek – Getto wygląda wprost niesamowicie. Ulice jakby wymarły”.

29 sierpnia ze stacji Radegast odchodzi ostatni transport.

Likwidacja getta zostaje zakończona.

Getto, gettunio… śpiewa na podwórku przy ul. Rybnej Łucja Herszkowicz.

Getto, majn kłajne getto, majn libe getto… – słów nauczył ją tata, a już po jego śmierci dowiedziała się, że dziadek po wojnie, przeżywszy Auschwitz i obóz pracy w Brunszwiku, gdzie także śpiewał swoje piosenki, powrócił do Łodzi i uczestniczył w żydowskim życiu towarzyskim i kulturalnym.

Po roku 1968 coraz częściej jednak wpadał w stany depresyjne i – jak czytamy w słowniku biograficznym „Żydzi dawnej Łodzi” – 25 marca 1972 roku popełnił samobójstwo.

Getto, gettunio… – 70 lat później patrzę na nie z okien mojego mieszkania na 8. piętrze bałuckiego wieżowca przy ul. Urzędniczej – Reiterstrasse.

Korzystałam z:

„Kroniki getta łódzkiego 1941-1944” Archiwum Państwowe w Łodzi i Wyd. UŁ

J.Baranowski – „Łódzkie getto 1940-1944. Vademecum” Archiwum Państwowe w Łodzi i Bilbo;

Melania Fogelbaum – „Drzwi otwarte na nicość”, w opr. L.Żulińskiego i Z.M.Piechockiego, Wyd. Sonar;

(Polityka 2014)