Joanna Sikorzanka / „Czarni”

CZARNI? CHYTRZY? BRODACI? Arterie 2019

Pytajniki postawiłam ja. W wierszu, który rozpoczyna się od tych słów właśnie, nie znajdziemy ich. Tuwim pisał –

Czarni, chytrzy, brodaci,

Z obłąkanymi oczyma,

W których jest wieczny lęk,

W których jest wieków spuścizna

Tak widział łódzkich Żydów autor wydanego w 1918 roku tomu „Czyhanie na Boga”, Żyd, poeta polski.

Szwargocą, wiecznie szwargocą

Wymachując długimi rękoma,

Opowiadają sobie jakieś trwożne rzeczy

I uśmiechają się chytrze

Jak twierdzi biograf poety, Mariusz Urbanek, Tuwim „w tamtym czasie nie czuł żadnej wspólnoty” z widywaną na ulicy „czarną hałastrą chasydzką”, uważaną za „zwariowanych fanatyków [i] ciemnotę z wilgotnych piwnic”. A może – jak pisze jeden z internautów – był hejterem i trollem? Dosyć szczególnym, bo posługującym się piękną polszczyzną i uprawiającym prowokację artystyczną?

Jacy?

Łódzcy Żydzi. Ich historia i historia miasta pełna jest wydarzeń, małych i wielkich, o których zaświadczają pożółkłe wycinki prasowe, książki, opowieści, fotografie. Pismo „Rozwój” z 1900 roku donosi, w dziale reklam, o nowej Wielkiej Synagodze przy ulicy Spacerowej, w której „w sobotę, dnia 27 stycznia, o godzinie 10:00” zostanie wygłoszone kazanie. Wiele lat później łódzka prasa pisała o uroczystych nabożeństwach, jakie w 20. rocznicę „wskrzeszenia Rzeczypospolitej Polskiej”, 11 listopada, zorganizowano w tej najnowocześniejszej, przeznaczonej głównie dla zasymilowanej ludności żydowskiej, świątyni. W listopadzie 1939 roku synagoga, do której obowiązywały karty wstępu (sic!), została obrócona w popiół. Podobnie jak utrzymana w stylu bizantyńskim i neomauretańskim Alte Szil przy ulicy Wolborskiej, miejsce modlitwy Żydów ortodoksyjnych. Ta, zanim spłonęła, też była świadkiem wielu wydarzeń – „we wspaniale udekorowanej zielenią i rzęsiście oświetlonej synagodze chór odśpiewał psalmy Dawida – pisze jedna z łódzkich gazet – a następnie rabin Fajner odczytał hymn napisany na cześć 3 maja 1792 roku […] na koniec zaś odśpiewano Boże coś Polskę.” Miejscem spotkań łódzkich Żydów była także filharmonia, gdzie koncertował między innymi Artur Rubinstein, łodzianin, jej obecny patron (adres ciągle ten sam – ulica Narutowicza 20), czy park Helenów, w którym odbywały się zabawy połączone z akcjami charytatywnymi. W jednej z nich odnotowano „występy pierwszorzędnych sił artystycznych oraz Chóru Ukraińskiego”, połączone z loterią fantową, fajerwerkami i confetti, wszystko na rzecz Łódzkiego Towarzystwa Niesienia Pomocy Chorym „Linas-Hacholim”. I jeszcze – opisana przez „Głos Poranny” z września 1931 roku – „Mała Makabiada”, czyli zlot sportowych klubów żydowskich, które gościł WKS. Były skoki w dal i wzwyż, rzut dyskiem i kulą, sztafeta, koszykówka i siatkówka. „Publiczności, mimo niepogody, zgromadziło się około 2 tysięcy osób, zaś rewelacją tych zawodów była niezwykle ambitna drużyna Bar Kochby, która potrafiła pokonać zespół Makabi 5:0”. I jeszcze wmurowanie – jak donosił „Głos Polski” w 1928 roku – „tablicy pamiątkowej ku czci żydów [pisownia oryg. – JS] poległych w walkach o niepodległość Polski”; Baum Szmul, Cweihaft Lejb, Kuszer Izrael, Ordynans Chaim, Zalcberg Benjamin – ich nazwiska spłonęły wraz z bóżnicą staromiejską, w której umieszczono tablicę. I pobyt w marcu 1932 roku słynnego cadyka z Góry Kalwarii. „Abram-Mordka Alter przyjechał autem na ślub swego bratanka – pisała „Republika” – tysiączne tłumy wiernych zgotowały przybyłemu spontaniczną owację […] po uroczystości ślubnej, która odbyła się przy ulicy Piotrkowskiej 33, cadyk udał się do rabina Abrama Ajznera, zamieszkałego przy ulicy Narutowicza 24, u którego zainstalował się i przenocował”. I jeszcze to. I jeszcze tamto. Przy Zielonej, Wólczańskiej, Gdańskiej, Pomorskiej, Piłsudskiego, Franciszkańskiej, Legionów, Kilińskiego, można byłoby wypełnić cały plan miasta Łodzi. Do końca, do najmniejszej bałuckiej uliczki, gdzie mieszkali najubożsi, w starych, drewnianych domach, bez kanalizacji.

Ile?

233 tysiące Żydów, 34,7% ogólnej liczby mieszkańców Łodzi. Rok 1939. Gdy otworzyłam „Księgę adresową m. Łodzi i województwa łódzkiego” z tamtego czasu, poczułam się, jakbym zawędrowała do innego świata. Salomea – krawcowa, Estera – lekarka, Chaja – nauczycielka, Miriam – hafciarka, Lejbuś – kupiec, Majer – stolarz, Srul – rzeźnik, Moszek – krawiec. Bajla – buchalterka, Beniamin – zegarmistrz, Jonas – malarz, Dwojra – szwaczka, Pinkwas – kamasznik, Rywka – pielęgniarka, Jakób – kupiec. Strona za stroną. Kolumna za kolumną. Ajzyk Wolf – złotnik, Mordechaj – technik dentystyczny, Abram Icchok – szofer, Genia Rocha – właścicielka czytelni, Dora – fryzjerka, Gołda – szwaczka. Cyla – mgr farmacji, Mordka – stolarz, Hersz – właściciel piekarni i Idel – właściciel piwiarni. Dawid – aplikant adwokacki i Fradla – inkasentka, Manaim – doktor medycyny i Matla – manikiurzystka. Uszer – szewc i Sura – ekspedientka. Gitla – akuszerka. Symcha – drukarz. Chaim – fryzjer. Abram Icek – muzyk. Rachla – modystka. Szymon – kupiec. Zelek – tapicer. Szlama – kuśnierz. Fela – urzędniczka. Temerla – felczerka. Chinda – właścicielka domu. Fiszel – wojażer. Aron – rabin. Najwięcej krawców, szewców, kamaszników, modystek, hafciarek i biuralistek. Nauczyciele, adwokaci, lekarze, dziennikarze. Kupcy i przemysłowcy. Inżynierowie i technicy. Złotnicy. Duchowni. Artyści. Ile tygodni, a może miesięcy zajęłoby mi prześledzenie wszystkich nazwisk i profesji? Ile zdziwień kryje się wśród pokrytych małym drukiem stronic? Jak to – Antygnes Henoch – szteper, ul. Pieprzowa 15. An-tyg-nes – powtarzam nazwisko szewca z dzisiejszej ulicy Berlińskiego. Brzmi egzotycznie. Wyszukiwarka sugeruje, że jego grób może znajdować się na żydowskim cmentarzu przy ulicy Brackiej.

Czarni? Chytrzy? Brodaci? Może taki wydawał się komuś szteper Henoch, mieszkaniec jednej z najuboższych ulic Łodzi? Albo Jehuda Lajb Werdygier, przemysłowiec i działacz społeczny, właściciel budynków filharmonii i teatru Splendid? Pracował m.in. w Czerwonym Krzyżu, zajmował się – z ramienia gminy żydowskiej – przydziałem taniego węgla dla najbiedniejszych, mieszkał przy Piotrkowskiej 39. Brodaty. Inny. Jak rabin Szaja Blankiet, jego sąsiad z parzystej strony ulicy. Lub uczony talmudysta, Naftali Blaugrund, z Sienkiewicza 20. Lub właściciel sklepiku przeciwko któremu prowadzono akcję bojkotową? Jak czytamy w „Sprawozdaniu wojewody łódzkiego za rok 1938” w kwietniu tego roku działacze Stronnictwa Narodowego rozpoczęli kampanię pod hasłem – „Wielkanoc bez Żydów”. Prowadzona ona była dość intensywnie „przez kolportaż ulotek, wywieszanie transparentów i malowanie napisów z hasłami antyżydowskimi oraz pikietowanie sklepów i straganów”. Pikietowanie, jeśli przebiegało bez rękoczynów, było uważane – zgodnie z orzecznictwem Sądu Najwyższego – za legalne. W kwietniu ’38 w Łodzi doszło jednak do zakłócenia spokoju i zatrzymano w związku z tym 30 osób. Trzy miesiące wcześniej premier Felicjan Sławoj-Składkowski na posiedzeniu Komisji Budżetowej Sejmu powiedział, iż „walka z Żydami nie jest żadną walką rasistowską […] to jest walka o przeludnienie, to jest walka z brakiem kawałka chleba, to jest walka z potrzebami ekonomicznymi”. Z kolei wicepremier Eugeniusz Kwiatkowski na spotkaniu w Katowicach podkreślał, iż „jest koniecznością dziejową i postulatem wewnętrznej spoistości państwa, by w stosunkowo szybkim czasie […] piętno narodowopolskie naszych miast, a więc i handlu i przemysłu w Polsce dominowało w każdej dziedzinie”. Jak pisze we wprowadzeniu do cytowanego sprawozdania historyk, dr Jacek Walicki, szczególną formą bojkotu było dążenie do usunięcia Żydów z polskich uczelni. „Głos Poranny” w listopadzie 1938 roku donosił o proklamowaniu „Dnia bez Żydów” na uniwersytecie Józefa Piłsudskiego i o zawieszeniu wykładów w szkole Wawelberga i Rotwanda, głośna była też sprawa zabójstwa studenta żydowskiego we Lwowie. Nieprzyjęty na studia medyczne w Polsce Arnold Mostowicz, wyjechał do Tuluzy.

Kto?

To jemu – w dużej mierze – zawdzięczam zainteresowanie historią łódzkich Żydów. Spotkaliśmy się po raz pierwszy w 1988 roku, wiosną, przy ulicy Narutowicza 56, gdzie mieszkał przed wojną. Kamienica ta sąsiadowała z moją, noszącą numer 58. W jego dawnym domu mieszkały moje szkolne koleżanki, które często odwiedzałam. Bawiłyśmy się na podwórku, znałam jego różne zakamarki. Często zastanawiałam się, dlaczego do jednego z pomieszczeń, na parterze, wchodzi się prosto z dworu, ani Hania ani Malina nie potrafiły mi tego wyjaśnić. Tu była mała bóżnica, tylko dla mieszkańców naszej kamienicy – usłyszałam od Mostowicza – sam dom był własnością Polaka, ale lokatorami byli przeważnie Żydzi. Sprawdzam w przedwojennej księdze adresowej – Baumzecer Izaak, Bergier Aron Juda, Bermic Mindla… Moszkowicz Ignacy – ojciec Arnolda. Był człowiekiem teatru, dziennikarzem, literatem, z wykształcenia – prawnikiem, na co dzień – kupcem. Na jednym ze zdjęć z 1913 roku widać go wśród zespołu redakcji „Lodzer Tageblatt”, pisywał teksty dla Teatru Ararat, z Mojżeszem Brodersonem założył Żydowskie Studio Teatralne. Teatrem zajmował się także w warszawskim getcie, trafił tam po wybuchu wojny, współpracował z Emanuelem Ringelblumem przy tworzeniu archiwum getta. Zginął, wraz z żoną Erną, w Treblince. Syn wrócił do Łodzi w lipcu 1939, po studiach medycznych we Francji. Zdążył jeszcze – jako świeżo upieczony lekarz – wziąć udział w niesieniu pomocy bombardowanej Warszawie we wrześniu tego roku, potem – w łódzkim getcie – pracował w szpitalu chorób zakaźnych i w pogotowiu ratunkowym. Stoimy przed szpitalem przy ulicy Drewnowskiej, pamiętam to do dziś, jest piękny, wiosenny dzień, świeci słońce, zaczynają się już zielenić trawniki – Arnold Mostowicz przymyka oczy – Tak, to było tutaj, trawa wtedy też była zielona, wychodziliśmy, żeby odetchnąć. I te piękne pielęgniarki… Wywieziony po likwidacji łódzkiego getta do Auschwitz, a potem do Dornhau, przeszedł gruźlicę i tyfus, po wojnie nie wrócił do zawodu lekarza. Popularyzował wiedzę, zajmował się astronautyką, był redaktorem naczelnym „Szpilek”, pozostawił po sobie też książki pełne wspomnień. „Mieszkałem na ulicy Narutowicza – pisze w jednej z nich, noszącej tytuł „Łódź, moja zakazana miłość” – najbliżej miałem więc do Ogrodu Kolejowego […] Koligurtn, jak go nazywano w jidysz […] moja szkoła była przy Magistrackiej, kilkaset metrów od parku Staszica”. Czytam to i uświadamiam sobie, że to również moje parki. W Kolejowym bywałam z babcią, często zaglądałyśmy do pobliskiej cerkwi, po parku Staszica spacerowałam z ukochanymi psami. W mojej rodzinnej narracji łódzcy Żydzi byli nieobecni. Dziadkowie wraz z moim tatą przyjechali do Łodzi z Wilna. Mama z babcią z Warszawy. Oczywiście, słyszałam o powstaniu w getcie, o kimś, kto wyjechał daleko i przysłał potem w paczce piękne futro, które przez jakiś czas wisiało w szafie, zanim nie zostało sprzedane w komisie.

Kiedy?

Były wczesne lata 60. O Litzmannstadt Ghetto milczano. O przedwojennej Łodzi żydowskiej także. W szkole, w najlepszym razie, mówiło się o bogactwie Izraela Poznańskiego i salach jego pałacu wykładanych  złotymi  rublami. To że mieszkaliśmy w pożydowskim domu dotarło do mnie znacznie później, moim rodzicom mieszkanie zaproponowali znajomi, którzy służbowo przenosili się do innego miasta. Według statystyk w 1946 roku w Łodzi było 46 tysięcy Żydów.

Trochę napływowych, między innymi ze Związku Radzieckiego, gdzie udało im się przetrwać, trochę miejscowych, z gettową i poobozową historią, mających nadzieję na powrót do swoich domów, z których wysiedlono ich na początku 1940 roku, zimą. „Jaka to ulica? W ciemnościach wszystkie są do siebie podobne, szczególnie w Łodzi – wspomina Arnold Mostowicz – Zachodnia, zdaje się […] Zwiędnięte twarze, zapadnięte oczy, zgarbione plecy […] Idą, z kolejnych domów na Wólczańskiej, na Zawadzkiej, na Cegielnianej, a przede wszystkim na Piotrkowskiej, która stawszy się Adolf Hitlerstrasse powinna była jak najprędzej zostać Judenfrei”. Autor książki „Żółta gwiazda i czerwony krzyż” patrzył na exodus łódzkich Żydów z karetki pogotowia, pełnił bowiem tego dnia dyżur. „Ślad wędrówki po śniegu i błocie zaczynają nagle znaczyć książki. Grube, cienkie, duże, małe […] Niby somnabulik kroczy siwy, wysoki mężczyzna, przyciska do piersi – tak, tak – doniczkę z pięknym fikusem. Jego żona ma na sobie dwa płaszcze, a na głowie kapelusz męża”. Dziesięć minut na opuszczenie mieszkania. Drzwi zapieczętowano. Wszystko czeka na Niemców z Estonii – „pożydowskie meble, garnki, poszwy i koszule uczynią im bliższą troszczącą się o nich niemiecką ojczyznę”. Ulica Zachodnia prowadzi prosto na Bałuty, gdzie rynsztoki i kocie łby. Idą tam, porzuciwszy swoje domy, wspomniany Baumzecer Izaak, Bergier Aron Juda i Bermic Mindla, by ograniczyć się tylko do mieszkańców Narutowicza 56. Ale pewnie i nauczycielka, Dora Blecher, spod 42 numeru, stolarz Jankiel Berger spod 29, lekarka Roza Rebeka Bernsztajn spod 37. Przemysłowiec Icek Ajzner – z przeciwnej  strony  ulicy – 24, szofer Abram Alter, Narutowicza 23, kupiec Henryk Akawie z eleganckiej kamienicy pod numerem 54, telefon – 188-45. Księga adresowa pełna jest nazwisk i numerów. A to dopiero początek alfabetu, zaledwie kilka przykładów z liter „A” i „B”. Do adwokata Oskara Alterguta można było dzwonić pod numer 223-42, kto po nim korzystał z tego telefonu w domu przy Narutowicza 49? Altergut, idąc na Bałuty, nie tak daleko, kilka kilometrów, trzy, może cztery, być może spotkał po drodze Hilela Mordkę Altmana, dziennikarza mieszkającego przy niedalekiej POW? Ten z kolei, w tłumie idących osób mógł rozpoznać Mieczysława Kołtońskiego, także dziennikarza, sąsiada Mostowicza, redagującego efemeryczne „Zwierciadło Dziesięciu Muz” i „Głos Kupiectwa”? Zastanawiam się, jak dała sobie radę w tym tłumie, niemłoda już, Miriam Ulinower, mieszkanka kamienicy przy Narutowicza 11, rodowita łodzianka, poetka tworząca w jidysz, autorka tomu „Fun majn bobes ojcer”? Prowadziła w swym domu, znany w tamtym czasie, salon literacki. Może zabrała ze sobą wiersze przygotowane do druku, które miały się ukazać w nowym zbiorze „Szabes”? Z przekazów wiemy, że dotarła do dzielnicy zamkniętej, zamieszkała przy ulicy Franciszkańskiej 12, gdzie nadal spotykali się poeci i prozaicy. Przetrwała tam do 1944 roku, wywieziona do Auschwitz, zginęła w komorze gazowej razem ze swym mężem, córką i kilkumiesięczną wnuczką. Scenariusz powtarzalny w większości przypadków. Z sunącego w zimowy wieczór, otoczonego uzbrojonymi niemieckimi żołnierzami tłumu, prawie nikt nie przeżył wojny. Kiedy doszli do  Piotrkowskiej  natknęli się pewnie na tych, którzy opuszczali  Pietrynę. Niektórym udało się wziąć jakieś walizki, tobołki, część rzeczy rozsypywała się po drodze. Wtedy – jak pisze Mostowicz – „z bram ledwo widocznych domów wysuwały się  […]  ciemne postacie i szybko do worków i koszów ładowały to, co pozostało”. Niektórzy nie docierali do punktu przeznaczenia. Chorzy, słabi, zostawali po drodze – „na kamieniach podwórka leży starszy człowiek. W narzuconej na piżamę marynarce. Ktoś życzliwy podłożył mu pod głowę poduszkę. A głowa ta poduszki już w zasadzie nie potrzebowała. Była do połowy zmiażdżona kolbą karabinu […] W oknie na parterze stoi jakaś kobieta i płacze […] samo wyglądanie oknem jest aktem odwagi. Z oficyny wychodzi inna kobieta, również Polka, klęka obok konającego i modli się”.

Może dostrzegł ją Dawid Helman, opuszczający wraz z żoną Pauliną mieszkanie przy Piotrkowskiej 68? Lekarz laryngolog, służący w oddziale czołgów 31. Pułku Strzelców Kaniowskich, specjalista Instytutu Leczenia Radem Łódzkiego Towarzystwa Zwalczania Raka, zastępca prezesa Izby Lekarskiej, esperantysta. Może towarzyszył mu w tej wędrówce na Bałuty Karol Neumiller, księgarz i wydawca, wiceprezes Związku Księgarzy Polskich w Łodzi, mający na swym koncie publikacje z dziedziny prawa karnego i cywilnego, medycyny oraz historii i krytyki literackiej? Piotrkowska 61 – to był jego adres. Tam też prowadził księgarnię i wypożyczalnię książek. Czy znał Sala Opatowskiego, kolegę po fachu, starszego o kilka lat, mieszkającego przy Piotrkowskiej 87? Słownik biograficzny „Żydzi dawnej Łodzi” podaje, iż Salo znany był „z szerokiego gestu […] miłośnik teatru, pokrywał niekiedy koszty całego spektaklu, polecając artystom grać dla nielicznej widowni, nie dla rozgłosu, lecz po to, by nie odwołano przedstawienia z powodu braku publiczności”. To dzięki niemu ukazała się „Rewolucja w Niemczech” z ilustracjami Artura Szyka, którego wspomagał finansowo. To on także sfinansował debiutancki tom wierszy Juliana Tuwima „Czyhanie na Boga”.

Czarni, chytrzy, brodaci,

Z obłąkanymi oczyma,

W których jest wieczny lęk,

W których jest wieków spuścizna…

Ludzie,

Którzy nie wiedzą, co znaczy ojczyzna,

Bo żyją wszędy,

Tragiczni, nerwowi ludzie,

Przybłędy.

Przybłędy?

Jak Lajb Berman, poeta i satyryk, autor zabawnych humoresek pisanych na święto Purim i Chanukę, adres – Piotrkowska 109? Izrael Czerchowski – Piotrkowska 33 – piszący szkice i reportaże w „Najer Fołksblat” i „Arbajter Cajtung”? Lekarz chorób kobiecych, ordynator bezpłatnego ambulatorium w Szpitalu Żydowskim fundacji małżeństwa Poznańskich i kliniki dla położnic, Szymon Druebin, Piotrkowska 124? Abram Kacenelson, neurolog z Piotrkowskiej 82, aresztowany przez Niemców już w 1939 roku za „wrogi stosunek do volksdeutschów” i osadzony w więzieniu na Radogoszczu? Dentystka Helena Pruss, prowadząca praktykę we własnej klinice chorób zębów i jamy ustnej przy Piotrkowskiej 142? Fulek Zelwer, związany z organizacją pionierską Hanoar Hacyjoni, mieszkający z rodzicami i rodzeństwem przy Piotrkowskiej 38? Podobno w Auschwitz, dokąd trafił po likwidacji getta, organizował wśród kolegów więźniów nauczanie Biblii. Oznaczony numerem 110242, nie przeżył. Bernard Krokocki, adres Piotrkowska 182? Na zdjęciu widzimy go z żoną   Rozalią, synem  Szlamą i małą córeczką, Bellą. Pewnie to zdjęcie nieśli ze sobą w marszu na ulicę Limanowskiego – Alexanderstrasse, gdzie zostali zakwaterowani. Może mieli to szczęście, że trafiło im się mieszkanie z bieżącą wodą? W większości getto było jej pozbawione. Warunki, w jakich zamieszkali wysiedleni Żydzi, były koszmarne. Ścisk, brud. Do tego głód, zimno, często mordercza praca. Większość z osób idących wówczas w tłumie nie przeżyła nawet dwóch lat. Chorzy i starsi wysyłani byli do obozu w Chełmnie. Po tzw. wielkiej szperze także dzieci. Do czasu likwidacji getta w sierpniu 1944 roku pozostało ich już niewiele, zostali deportowani do Auschwitz. Ocalała garstka.

Szukam ich śladów. W książkach, fotografiach, na ulicach. W pamięci. Ta ostatnia jest zawodna, niedoskonała. Moja warszawsko-wileńska rodzina znalazła się w Łodzi kilka lat po wojnie, w 1956 roku zamieszkaliśmy przy ulicy Narutowicza 58. Jak przez mgłę przypominam sobie opowieści na podwórku, że tu mieszkali Żydzi, więc na pewno gdzieś jest ukryte złoto. Nasi rodzice zbywali to machnięciem ręki – bzdury! Nie szukaliśmy więc z bratem skarbów, ale ile razy schodziliśmy do piwnicy po węgiel, z uwagą przypatrywaliśmy się okopconym ścianom – może przetrwały tam jakieś napisy? Nie było ich. Nie znaleźliśmy też żadnych śladów na drewnianym strychu, gdzie trzeba było zginać się w kabłąk, bo był tak niski. Dopiero po spotkaniu z Arnoldem Mostowiczem, zaczęłam zastanawiać się, czy strych mógł być dobrym miejscem na kryjówkę, może tam, za ścianą? A może piwnicę dałoby się jakoś zamurować? Ale to potem, na razie są lata 60., a ja bawię się na boisku z koleżanką, która ma jakieś dziwne nazwisko i rude włosy. Jadę na obóz harcerski nad Pilicę, pewnego dnia przyjeżdża do nas grupa ciemnowłosych, rozśpiewanych i roztańczonych kolegów. Przy ognisku, wieczorami, bierzemy się pod ręce – hava, nagila hava – niesie się po lesie. Przybyli tworzą zastęp, który nosi nazwę „Bolkowe Woje”, niektórzy dorośli podśmiewają się z tego. Rok później, w marcu, pani od historii mówi – dziewczynki – szkoła jest żeńska – lekcje są odwołane na kilka dni, lepiej nie wychodźcie na ulicę. Na pobliskim placu Dąbrowskiego odbywają się jakieś wiece. Już nigdy nie spotkam się z kolegami z obozu. Koleżanki z boiska też nie ma. Rodzice przyciszonym głosem rozmawiają o znajomych z Instytutu Włókiennictwa, którzy nagle musieli wyjechać. Szkoda – słyszę. Wielka szkoda. Według statystyk w 1969 roku w Łodzi został niecały 1 tysiąc Żydów. 1%. Słownie – jeden procent. Mijają lata. Moje miasto nie pamięta. Musi minąć dwadzieścia lat, by zaczęło sobie przypominać.

I mija

W niektórych miejscach pojawiają się pamiątkowe tablice. W witrynach księgarń – książki o łódzkich Żydach, artykuły w prasie. Już mówi się o tym, że dzisiejsze Bałuty, ich starsza część, to zachowane – prawie bez zmian – getto. Chodzę po nim z Julianem Baranowskim, historykiem z Archiwum Państwowego; stworzymy potem razem radiowy reportaż www.ślady. Przyjeżdżają do swojego rodzinnego miasta ocalali. Ocalali – podkreślają niektórzy – nie ocaleni. Zaczyna działać Centrum Dialogu im. Marka Edelmana. Dobrodziejstwem okazuje się Internet, gdzie znaleźć można wiele archiwalnych dokumentów. Sekunda – i już są. Mieszkańcy domu przy ulicy Narutowicza 58. Właściwie nie powinno to być dla mnie zaskoczeniem, a jednak jest. To niewielki dom, dwupiętrowy, dwie klatki, razem dwanaście mieszkań. A w nich – według stanu z 1939 roku – Chana Aronowicz, Sindel Berlas, Icek Ejdlich, Frajda Friedman, Gitla Gottdank, Fabian Harkawy, Mendel Kalski, Froim Kantor, Chaim Kupfer. Chana i Gitla były nauczycielkami, być może pracowały w Gimnazjum Żeńskim Towarzystwa Szkół Żydowskich przy niedalekiej ulicy Piramowicza? A może w jednej ze szkół podstawowych zwanych „szabasówkami”? Raczej nie w prywatnej szkole J. Czapczyńskiej, która mieściła się w tym samym podwórku, naprzeciwko. Frajda była modystką, może zamawiały sobie u niej kapelusze? Froim i Icek to biuraliści, pewnie zatrudnieni w żydowskich firmach. Mendel był krawcem, być może należał do cechu krawieckiego przy Piotrkowskiej. A Chaim, stolarz, czy miał swój warsztat tam, gdzie potem były drewniane komórki? Jeszcze Fabian, technik. I Sindel Berlas, jak podaje księga adresowa – dr. naucz., którego wcześniejsze ślady odnalazłam dzięki Podkarpackiej Bibliotece Cyfrowej. W „Sprawozdaniu dyrekcyi C.K. Wyższego Gimnazyum z językiem wykładowym polskim w Tarnopolu za rok 1912” widnieje, wśród uczniów klasy VIII A, jego nazwisko. Jak trafił do Łodzi? Historyk z Centrum Badań Żydowskich UŁ, dr Jacek Walicki, uważa, że to typowy schemat kariery Galicjan – dobrze wykształceni, z tytułami naukowymi, byli chętnie zatrudniani na ziemiach byłego Królestwa Polskiego. Prawdopodobnie ukończył uniwersytet w Krakowie albo we Lwowie.  Wiele wskazuje na to, iż pracował jako nauczyciel w Gimnazjum Męskim Towarzystwa Szkół Żydowskich przy Magistrackiej w Łodzi, do którego uczęszczał Arnold Mostowicz. I Ary Szternfeld.

Wolę sobie ich wyobrażać w domu, w moim domu, a nie wśród tłumu zdążającego do getta. Chana i Gitla może sprawdzają prace domowe uczniów. Kto krząta się po domu – matka? Rodzeństwo? Chaim wrócił ze stolarni, już pewnie czeka obiad przygotowany przez żonę. Frajda odkłada na półkę nowy fason kapelusza. Mendel trzyma w ustach szpilki, trzeba podpiąć nieco klapy w szykowanej dla klienta marynarce. Icek i Froim? Pewnie jeszcze nie wrócili do domu, po pracy poszli się przejść, może do restauracji? Fabian wchodzi po schodach, na piętro, może liczy stopnie tak samo, jak ja? Najpierw jedenaście, półpiętro, potem dziesięć. Kto na niego czeka? Dzieci? A Sindel Berlas? Może zajmował mieszkanie pod numerem 12, nasze? Cztery pokoje, długi korytarz, duża kuchnia zaraz przy wejściu, mały składzik, łazienka. W pokojach piece. Te same kafle grzały nam plecy? Spoglądaliśmy przez te same okna? Może w opalanej węglem kuchni czekał w szabat czulent? Doktor Berlas przymyka oczy, wspomina tarnopolskie gimnazjum, lekcje greki i łaciny, a także języka polskiego. I jedno z „zadań maturycznych”, jakie stało przed zdającymi egzaminy – „Zinterpretuj słowa Zygmunta Krasińskiego – Wszędzie, wszędzie na planecie / Braci moich ryty ślad…” To „Psalm miłości”.

Czarni. Chytrzy. Brodaci.

W 2016 roku w Łodzi jest około 300 Żydów.

0,04%.

Korzystałam z:

Kempa, M. Szukalak – Słownik biograficzny. Żydzi dawnej Łodzi. T. 1-5 Wyd. Bibliofilów Łódź 1999-2007

A. Mostowicz – Łódź, moja zakazana miłość. Oficyna Bibliofilów. Łódź 1999

A. Mostowicz – Żółta gwiazda i czerwony krzyż. PIW Warszawa 1988

Sprawozdania wojewody łódzkiego. Rok 1938. Wyd. UŁ i Archiwum Państwowe w Łodzi. Łódź 2102

M. Urbanek – „Wylękniony bluźnierca”, Wyd. Iskry, Warszawa 2013