(” Midrasz 2017″)
Mogłaby z powodzeniem, bez specjalnego retuszu, grać siebie samą sprzed wieku. Dwu i trzypiętrowe kamieniczki stojące po obu jej stronach zaczęto budować jeszcze przed I wojną, niektóre z nich na szarych murach mają wyryte daty. Najczęściej powtarza się rok 1913, jak przy Rybnej 14, gdzie przez pewien czas mieszkał malarz Israel Lejzerowicz i gdzie spotykali się żydowscy artyści – muzycy, malarze, graficy i pisarze. To był czas łódzkiego getta, które wchłonęło i tę ulicę, nazywaną wówczas Fischstrasse lub Fischgasse.
Zanim nią jednak została była po prostu Rybną, a jeszcze wcześniej ulicą Sztarka, bowiem ta część Bałut należała do niejakiego Hersza Sztarka. W końcu XIX wieku zaczęto wznosić tu domy, początkowo parterowe, jak ten pod numerem 6, czy jednopiętrowe, jak ten spod 8. Pewnie to sąsiedztwo położonych obok hal targowych, gdzie sprzedawano również ryby, przesądziło o tym, iż ulica otrzymała taką nazwę. Po zbudowanych na początku dwudziestego stulecia słynnych halach Tanfaniego nie ma już śladu, zlikwidowano je w latach 50. Kiedyś było tu gwarno i tłoczno. Dziś pustawą przestrzeń wypełnia skwerek z ławkami, niewielki plac zabaw dla dzieci i przystanek dla busów. Zmieniła się też nazwa – na plac Piastowski. Leżący na wypłowiałym i wydeptanym trawniku kamień z umieszczoną na nim granitową tablicą przypomina – po polsku, angielsku, w jidysz i po hebrajsku – że było to miejsce „publicznych egzekucji mieszkańców getta”. Jest jeszcze stara latarnia, ostatni artefakt świata, który już nie istnieje.
Szlakiem kamiennej płyty
Moja wędrówka po Rybnej z mapą getta i notatnikiem wzbudza zainteresowanie. Żydów pani szuka? Proszę panią, dziś trudno określić Żyda od Polaka! Zataczający się mężczyzna dorzuca – O, coraz więcej ich jest! Więcej? – nie dowierza jedna z kobiet. O, jak króliki idą, jak króliki! E, ja nie słyszałam, żeby Żydy tu mieszkały… Zataczający się nie ustępuje – O, ale zdjęcia robią, na ch… to potrzebne! E, tylko czasem przyjeżdżają, oglądają te swoje dobytki, domy…- oponuje kolejna z pań. O, ale dlaczego zdjęcia robią? Lepiej by te budynki ponaprawiali! Co pan – nie wytrzymuje pierwsza – przecież tu mieszkają Polaki, to co Żydy będą poprawiać!
Na drugim końcu Rybnej, liczącej zaledwie dwadzieścia kilka numerów, kolejny kamień, a właściwie pamiątkowa macewa, dająca w czterech językach świadectwo, że tu właśnie, przy nieistniejącej już ulicy Wesołej, była kiedyś pierwsza nekropolia łódzkich Żydów. Ostatnie pochówki odbywały się jeszcze w 1922 roku, potem dom pogrzebowy wykorzystano na przytułek dla osób chorych psychicznie, a na miejsce ostatecznego spoczynku wyznaczono cmentarz przy Brackiej. Gdy Rybna stała się Fischstrasse, z przytułku usunięto chorych i wywieziono ich do obozu zagłady w Chełmnie nad Nerem, na zaoranym terenie stworzono resort stolarski i skład drewna, zaś zabrane z cmentarza nagrobki wykorzystano do utwardzania dróg. Niektóre z nich trafiły w ręce ludzi, którzy osiedlili się w pogettowych domach po wojnie. Robiono z nich na przykład progi czy schodki w zdewastowanych budynkach. Na moje pytanie, skąd się wzięło piękne, marmurowe, pokryte tajemniczymi znakami wejście do jednej z klatek schodowych, siedzący na krzesełku przed domem stary mężczyzna odpowiedział – a było tu, zawsze, odkąd ja pamiętam… Może była to macewa z grobu Icchaaka Szlomo Bławata, który był kupcem i na Rynku Starego Miasta prowadził sklep towarów norymberskich łokciowych, jedwabnych i przędzy bawełnianej? Pochowano go na cmentarzu przy ulicy Wesołej w 1875 roku. A może macewa ta upamiętniała zmarłego dwa lata później Manesa Goldratha, lekarza i akuszera, który w trakcie epidemii cholery opiekował się biedotą żydowską? Z nieistniejącym cmentarzem przy nieistniejącej już ulicy Wesołej Łódź miała same kłopoty. Po raz pierwszy w latach 40., po wojnie, gdy postanowiono tu wybudować osiedle w stylu socrealistycznym i poszerzyć ulicę Zachodnią. Okoliczni mieszkańcy do dziś wspominają ludzkie kości wydobywane przez koparki na placu budowy. Na nich postawiono domy. Oddanie do użytku nowoczesnej trasy uświetniło państwowe święto. Gdy w 2007 roku zaczęto budować torowisko dla tramwaju regionalnego, po raz kolejny natknięto się na ludzkie szkielety. Sprawa stała się głośna. Po konsultacjach z łódzką Gminą Żydowską i komisją rabinów zdecydowano, iż położona zostanie stalowa płyta oddzielająca groby od torów, by nie naruszać spokoju zmarłych. Prace nadzorował rabin Eliakim Schlesinger z londyńskiego Komitetu Ochrony Cmentarzy Żydowskich w Europie. Tramwaj regionalny mknie szybko – tu tu tu, tu tu tu, tu tu tu, procedury zostały dopełnione. W spokoju spoczywają Jankiel Gutsztadt – księgarz i Jakub Kaczka – pisarz i założyciel chederu dla ubogich Żydów, gdzie uczono także pisania w języku polskim i rosyjskim, przedstawiciele społeczności, która w przedwojennej Łodzi liczyła 233 tysiące osób. Tu tu, tu tu, byli tu, istnieli.
Przypominają o nich rozmaite słowniki, encyklopedie czy kroniki, jak choćby ta, z „Kuriera Codziennego”, z 1932 roku, informująca, iż „ Dom przy ul. Rybnej 15 był widownią strasznego wypadku – 42-letnia służąca Estera Rosenberg, cierpiąca od dłuższego czasu na rozstrój nerwowy /…/ wyskoczyła z III piętra na bruk, ponosząc śmierć na miejscu. W krytycznej chwili przechodził ulicą Josek Baumgarten. Spadająca Rosenbergowa spadła na Baumgartena, który siłą uderzenia przewrócił się i odniósł cały szereg obrażeń, ulegając jednocześnie atakowi nerwowemu”. Spoglądam w górę, stojąc przed trzypiętrową, okazałą kamienicą, na parterze której mieszczą się dziś „Twój salon urody Irina” i firma budowlana. Z którego okna mogła wyskoczyć Estera? U kogo służyła? Dom należał do Polaka, jego potomkowie mieszkają tu nadal, starają się przydać mu blasku – nad bramą zawieszono samowar, obok daty powstania kamienicy – 1913. Wzrok przyciąga też niewielka, lśniąca w słońcu tabliczka informująca, że w getcie był tu „Budynek szkoły powszechnej, a od października 1941 roku siedziba przesiedleńców z Düsseldorfu.” Tabliczka wisi dosyć wysoko, trzeba się wspiąć na palce, by odczytać tekst w czterech językach. Kiedyś wisiała niżej, ale niszczono ją, podpalano, teraz jakiemuś kibicowi udało się na dole umieścić wlepkę – „Od najmłodszych lat na Limance biało-czerwono-biały świat”. Dzieciakom z Rybnej nie podoba się to, wiedzą, że kiedyś w pobliżu był stary cmentarz, po którym został jedynie fragment muru, przy pamiątkowej macewie czasem kładą kwiatki. Słyszały o getcie od rodziców, uczyły się o nim na lekcjach, a jednak, gdy dowiadują się, że przy Rybnej 15, a także Rybnej 21/23 była szkoła, patrzą z niedowierzaniem – szkoła? tutaj? Szkoły, do których uczęszczało w getcie prawie 17 tysięcy uczniów, były dla nich ostoją normalności, a także miejscem, gdzie można było dostać zupę. „Codziennie jest po sześć porządnych lekcji, aczkolwiek warunki nauki są bardzo niewygodne” – zanotował w swym dzienniku 16 – letni Dawid Sierakowiak. „Siedzimy w klasie w paltach, są tylko ławki, nie ma nawet tablicy”. To wpis z 29 kwietnia 1941 roku, w kolejnym, z 13 maja, donosi – „Wczoraj umarł jeden z uczniów /…/ Na skutek swego okropnego wyglądu wolno mu było w szkole jeść nieograniczoną liczbę zup, ale zbytnio to już mu nie pomogło. Jest to trzecia ofiara w klasie”. Sam autor dziennika, wielbiciel literatury angielskiej i niemieckiej, którą czytywał w oryginale, też zmarł z głodu, dwa lata później.
Wtedy już nie było w getcie szkół. Trzeba było zrobić miejsce dla przyjezdnych.
Logistyka
Przybywali, kolejnym transportami, z zupełnie innego świata, w październiku i listopadzie 1941 roku. Prawie 20 tysięcy Żydów. Najpierw z Wiednia i Berlina, potem z Luksemburga, Pragi i Kolonii, także z Hamburga, Frankfurtu i Düsseldorfu. Wśród wsiedlonych do Litzmannstadt Ghetto prażan znalazły się też dwie siostry Franza Kafki – Valerie Pollakowa i Gabrielle Hermannowa. Valli i Elli. Wysiadali na stacji Radegast z ogromnymi walizkami, w pięknych ubraniach, z pełnymi portfelami i „wpadali w głębokie kałuże błota, szlamu i wody /…/ Wokół widzieli ludzi w podartych łachmanach, z twarzami o barwie wosku, umęczone stworzenia o zgarbionych plecach” – pisał w kronice getta Oskar Rosenfeld, czeski pisarz i dziennikarz – „a nad tym wszystkim niebo zasnute szarą mgłą …” Lekarze, profesorowie, radcy dworu, adwokaci, malarze, muzycy, ich żony i matki, dzieci. Ci z Düsseldorfu zakwaterowani zostali właśnie w dwóch dawnych budynkach szkolnych. Jak podają źródła – 1007 osób. Usiłuję sobie wyobrazić, jak to możliwe. Nie mogę. Dwadzieścia, trzydzieści osób w jednej izbie, bez łóżek. Brak bieżącej wody, mydła, papieru toaletowego. Do tego, po niedługim czasie, doszedł głód. Choroby. Wiele osób popełniało samobójstwo. Miejscowi Żydzi traktowali wsiedlonych niechętnie. Niektórzy z przybyszów, otoczeni opieką przez Przełożonego Starszeństwa Żydów, Chaima Rumkowskiego, otrzymali samodzielne mieszkania, większe przydziały żywności i pracowali w administracji getta. Wspomniany już Oskar Rosenfeld prowadził kronikę. Podobnie, przybyła z Wiednia, Alice de Buton czy Oskar Singer. Wśród uprzywilejowanych znalazł się również Karl Bondy, doktor filozofii, który przybył tu tzw. drugim transportem praskim i pełnił funkcję kierownika Wydziału dla Wsiedlonych. Zamieszkał przy Fischstrasse 10, w niewielkim, dwupiętrowym domu, gdzie dziś wisi tabliczka z informacją, iż jest to teren prywatny i że ktoś oferuje usługi w zakresie „instalatorstwa elektrycznego”. Na parterze duże okna z białymi firankami, zza nich wyglądają piękne orchidee.
Data i miejsce śmierci doktora Bondy’ego są nieznane. Prawdopodobnie pozostał w getcie aż do jego ostatecznej likwidacji w sierpniu 1944 roku i wywieziono go do Auschwitz. Większość przybyszów z Pragi, Berlina, Kolonii, Hamburga czy Düsseldorfu zginęła wcześniej, w 1942 roku bowiem rozpoczęto wywózki „elementu bezproduktywnego” do obozu zagłady w Chełmnie nad Nerem (Kulmhof). W styczniu tego roku deportowano tam przeszło 10 tysięcy osób, od lutego do kwietnia – 34 tysiące, w maju – 10 tysięcy, zaś we wrześniu ponad 15 tysięcy. Siostry Franza Kafki zostały wymeldowane ze swoich mieszkań dnia 10 września 1942 r. W rubryce „nowy adres” zanotowano „wysiedlenie”. I to jest ostatni ślad po Elli i Valli. Wywiezionym do Chełmna, przed zagazowaniem w specjalnie do tego przystosowanych ciężarówkach, odbierano bagaże. Powracały one z powrotem do Łodzi, na Fischstrasse. Wzbudzały obawy i niepokój – co stało się z wywiezionymi? Jak się szacuje w pierwszym hitlerowskim obozie zagłady, jakim było Chełmno nad Nerem, zginęło około 152 tysięcy Żydów. Dziś jest tam Ściana Pamięci, nad wykutą w betonowym murze bramą, widnieje napis po hebrajsku – „Oto wrota, przez które przejdą sprawiedliwi”. W niewielkiej sali muzealnej zobaczyć można przedmioty znajdowane po latach w miejscu kaźni – grzebienie, buty, nożyczki, zabawki. Odwiedzający to miejsce mogą też zobaczyć korytarz, którym do samochodowych komór gazowych pędzono ofiary. Obowiązkowa pozycja dla wycieczek z Izraela, przywożonych tu autokarami, z obstawą. Listy transportowe Żydów z Europy Zachodniej wysyłanych na śmierć do Chełmna sporządzano przy Fischstrasse 8, gdzie mieścił się również Wydział Kwaterunkowy i Kartek Żywnościowych. Na zaledwie jednopiętrowym, pokrytym tynkiem w piaskowym kolorze domu jest kolejna tabliczka przypominająca o tym. Na zadbanym trawniku rosną tuje, okna zasłaniają rolety, znajduje się tu gabinet okulistyczny i hurtownia optyczna. Moją uwagę zwraca jeszcze jedna informacja – „Było to miejsce pobytu skazańców przed egzekucją”.
Znajomość (nie)ludzkich procedur
O egzekucji wspomina też Eda Cukier-Grader, z którą spotykam się na ulicy Rybnej. W getcie mieszkała z rodzicami i bratem Heniusiem, na Fischstrasse przychodziła po kartki żywnościowe i w odwiedziny do cioci Poli. O, mieszkała tam, w tym małym domku – wskazuje ręką Rybną 6, przy której stoi śmietnik, jakiś starszy pan wybiera z niego butelki i puszki. Eda po wyzwoleniu Auschwitz znalazła się w Szwecji, tam mieszka, Polskę odwiedza rzadko – same groby . Oj, mama kochana – kto jeszcze mówi z takim akcentem? – co ja mogę powiedzieć o cioci Poli? Ona, wujek, rodzice, Heniuś, byli i ot, odeszli, jak wiatr by rozwiał… Pozostała jedynie ona i chłopak, który potem został jej mężem. Tak, pamięta ten dzień, kiedy zgoniono ich na Bazarplatz, by przyglądali się egzekucji. Stała jak skamieniała, patrzyła tak, żeby nie widzieć. Czy mogła być świadkiem powieszenia Maxa Hertza, niemieckiego drukarza, który przybył do łódzkiego getta wraz z transportem z Kolonii? Jako jednemu z nielicznych udało mu się przedostać na stronę aryjską i zdobyć dokumenty potrzebne do dalszej ucieczki, ale miał pecha, gdyż na stacji kolejowej, gdy kupował bilet, wypadła mu z kieszeni płaszcza na ziemię opaska z gwiazdą Dawida. Kasjer zawiadomił policję, Hertza aresztowano, a potem powieszono, w obecności żony i kilkuletniej córeczki. Rozumie pani, że nie wracam tu często? To dla mnie ciężkie przeżycie – głos Edy drży. Prosimy przechodnia o zrobienie zdjęcia. Nasze sylwetki na tle rozsłonecznionej ulicy, z psami obsikującymi drzewa, ludźmi idącymi z zakupami. Jeszcze na chwilę zaglądamy pod numer 6, gdzie otwarty jest teraz sklepik z żywnością i prasą, wtedy była tu apteka. Wejście do sklepiku jest prosto z ulicy, a wejście do mieszkań z boku budynku. Przekraczamy wysoki, drewniany próg. Cisza, drzwi pozamykane, spoglądamy w górę – nad schodami okienka, a w nich kolorowe szybki. Pytam Edę, czy gdy bywała na Fischstrasse, widziała Jankiela Herszkowicza, nazywanego „bardem getta”? Tak, może raz, chyba mieszkał właśnie w tym domu. Na zachowanych z tamtego czasu zdjęciach widać szczupłego, niewysokiego mężczyznę, stojącego wśród otaczających go ludzi. Pamiętam moje wzruszenie, gdy na jednej ze starych, archiwalnych taśm Radia Łódź, odnalazłam jego głos. Nagrania zostały dokonane w latach 60., przez długi czas nikt po nie nie sięgał, o łódzkim getcie nie mówiło się, o łódzkich Żydach również.
O tym, że Kiszki marsza grają nam śpiewał w rytmie walca, w piosence „Lebel zol prezes Chaim” kpił z Przełożonego Starszeństwa Żydów, dostawało się też innym „gettowym szyszkom”. Syn Libera, krawca i Bruchy Blimy, urodził się w Opatowie, przed wojną cała rodzina przyjechała do Łodzi, w poszukiwaniu lepszego losu. W getcie zatrudniano go w sklepie, piekarni, drukarni, ale wiadomo było, że tylko po to, by mógł być zarejestrowany jako osoba pracująca, przydatna. Tak naprawdę głównie pisał piosenki i wykonywał je na ulicach i placach getta. Ci, którzy przeżyli, wspominają jak wielką radością i pociechą były dla nich jego występy.
Nie masz się czym martwić, wkrótce będzie lepiej – śpiewał, stojąc na ulicy, na jakiejś skrzyni lub pudle – Mir wełn esn kichełech ojf jontew – Będziemy jedli biszkopty na święta – Trinken karmł wajn – i pili karmelowe wino jęczmienne! Towarzyszył mu, przez pewien czas, Karol Rozencwajg – wiedeńczyk, komiwojażer, przygrywający na gitarze, skrzypcach lub cytrze. Źródła podają, że pieśniarz mieszkał pod różnymi adresami, także przy Fischstrasse 13. Spotykam się tam z Łucją Herszkowicz, jego wnuczką. Brama wiedzie na niewielkie podwórko, sporo tu drewnianych komórek, rynsztokami jeszcze dziś spływają nieczystości. Słucham opowieści o dziadku – został wywieziony w 1944 roku do Auschwitz, trafił potem do obozu pracy w Brunszwiku. Podobno i tam śpiewał. Po wyzwoleniu wrócił do Łodzi, założył rodzinę, aktywnie uczestniczył w żydowskim życiu towarzyskim i kulturalnym. Po 1968 roku – jak czytamy w słowniku biograficznym „Żydzi dawnej Łodzi” – „coraz częściej wpadał w stany depresyjne”, skończyło się to samobójstwem w roku 1972. Zagazował się – mówi Łucja. Odkręcił kurki od gazu, jak kiedyś w Londynie Szmul Zygielbojm. Łucja dowiedziała się o tym od mamy, tata – syn Jankiela, nie mówił dzieciom o okolicznościach śmierci ojca. Puszczał im nagrania jego piosenek, Łucja nauczyła się jednej z nich – Getto, getunio, getuchna kochana, tyś taka malutka i taka szubrana… – jej dźwięczny głos niesie się po podwórku, wpada do bramy, wraca. Ktoś na pierwszym piętrze, przy Rybnej 13, uchyla firankę.
Jednostki naprzeciw klasyfikacjom
Kilkanaście lat temu, na parterze tej niewielkiej kamienicy łódzka Caritas uruchomiła świetlicę dla dzieci mieszkających w okolicy. To Bałuty, jedna z najuboższych dzielnic miasta, pomoc przydaje się wielu rodzinom – wspólne odrabianie lekcji, zabawa w gry komputerowe, kopanie piłki na pobliskim placu. Zaglądam przez duże okno – nikogo już o tej porze nie ma, na parapecie klocki lego, w głębi połyskuje jakiś monitor. Kto mieszkał tu wtedy? Jakaś rodzina z małymi dziećmi? Do święta Rosz Haszana w 1942 roku w getcie było sporo dzieci, starsze pracowały, małe, wymagające opieki dorosłych, stawały się coraz bardziej kłopotliwe, niepotrzebne. To przeciw nim i osobom w podeszłym wieku, chorym wymierzona była akcja zwana „wielka szperą”, przeprowadzona we wrześniu 1942 roku. Rozpoczęła się od przemówienia Chaima Rumkowskiego, który wezwał mieszkańców getta do „oddania dzieci” poniżej 10 roku życia. Potem żydowscy policjanci i niemieccy żandarmi przeszukiwali dom po domu, siłą odbierali rodzicom dzieci i wsadzali je na specjalnie przygotowane wozy. „Młodsze szeroko otwierają swoje wielkie, liczące kilka tysiącleci żydowskie oczy” – pisze w felietonie z 16 września 1942 roku Oskar Singer – „po raz pierwszy są na wozie, który będzie ciągnął prawdziwy koń. Ho, ho, zanosi się na wesołą przejażdżkę…” Przejażdżka kończyła się w Chełmnie nad Nerem. Wzięło w niej udział 5862 dzieci. I znów Singer – „Po zakończeniu selekcji na Fischgasse do tych, którzy pokazali się w oknach, strzelano wprost z ulicy /…/ Niedziela pełznie niczym robak. Drugi dzień świąt Rosz Haszana. Na zachodzie starannie wyczyszczone cylindry, na wschodzie jedwabne chałaty wokół synagog i bóżnic, w ciepłym powietrzu wczesnej jesieni czuje się oddech Boga…”
„Balade wegn Fisz gas”. Nie może w niej zabraknąć dzieciarni spod numeru 5. – Hudesy, Mindli, Rozy, Moszka i Symchy, których ojciec, Jakub Appel, był drukarzem. Oni też pojechali na wesołą przejażdżkę. Nie może zabraknąć Sary Holenderskiej, okulistki, Jakuba Rosena, dentysty czy Diny Matus, malarki i scenografki, mieszkańców kamienicy przy Fischstrasse 2. Zdjęcia Sary i Jakuba nie zachowały się, ale Dinę znaleźć można w Internecie, także jej prace. Jest rok 1919, niespełna dwudziestoletnia dziewczyna ma już za sobą prezentację swych obrazów na wystawie Stowarzyszenia Artystów Plastyków i Zwolenników Sztuk Pięknych w Łodzi. Związana jest z awangardową grupą Jung Idysz, założoną przez Mojżesza Brodersona. Wszyscy urzeczeni są ekspresjonizmem niemieckim, nic więc dziwnego, że Dina jedzie na studia do Berlina. To stamtąd pochodzą zdjęcia, na których widać poważną, młodą kobietę o wyrazistych, ciemnych oczach. Z różnych przekazów wiemy, że Matus zajmowała się malarstwem, grafiką i drzeworytem. Patrzę na jej dwa linoryty, wyglądające niezwykle współcześnie. „Prace te cechuje płynność linii i łagodna deformacja”- napisał jeden z krytyków. Przykładem niepowtarzalnego stylu artystki jest również okładka, jaką zaprojektowała do wydanego w języku niemieckim tomiku poetyckiego Racheli Lipstein, który ukazał się w Łodzi w 1921 roku. Wiemy też, że projektowała kostiumy i dekoracje dla łódzkiego kabaretu Ararat i dla warszawskiego teatru miniatur Azazel. Ostatnia wiadomość o graficzce zamieszkałej przy Fischstrasse 2 pochodzi z 1941 roku, wtedy to – zacytujmy informację z Internetu – „Matus painted the sets for the Yiddish revue „Di golden pave” in the Lodz Ghetto”. Rewie prezentowane były w domu kultury, gdzie teraz mieści się sklep spożywczy. Próbuję wyobrazić sobie, jak to mogło wyglądać – niewielka scena, wzrok przyciąga złocisty paw, pewnie namalowany na płótnie, rozlega się śpiew – Iz di goldene pave gefloygn, gefloygn… – Kiedy złocisty pawiu ulecisz, ulecisz / Wtedy noc złote oczy przed nami rozświeci. / Kochanie moje, czas spać… Wystarczy wpisać w wyszukiwarkę hasło „złoty paw”, a usłyszymy ten utwór w wykonaniu The Klezmatics&Chava Alberstein”. Oczy nocy, skrzypce, miłość…
A więc „Die Ballade von der Fischstrasse – o Dinie Matus, która zmarła w getcie lub obozie zagłady, szczegółowych informacji brak. O Israelu Lejzerowiczu, malarzu, mieszkającym w getcie po tej samej, parzystej stronie ulicy. Rybna 14 A to narożna, duża kamienica, wybudowana – jak informuje napis na szczycie budynku – w 1913 roku. Na parterze znajdują się dziś delikatesy. Lejzerowicz to autor scenek rodzajowych z getta, malowanych na dykcie, papierze i płótnie, portrecista, który – jak pisze jeden z kronikarzy, Oskar Rosenfeld – „Próbował łączyć naturalizm z mistyczną wykładnią realnego świata”. Ułomny od urodzenia, cierpiący na skrzywienie kręgosłupa, przetrwał, aż do likwidacji getta w sierpniu 1944 roku, prawdopodobnie dlatego, iż był protegowanym Chaima Rumkowskiego. Nie na darmo malował jego portrety. Zanim znalazł się za drutami zamkniętej dzielnicy, studiował malarstwo w Berlinie, należał do grupy artystycznej Start, miał wystawy swoich prac w Łodzi i Krakowie. W getcie zatrudniono go w Wydziale Naukowym, gdzie „tworzył szereg żydowskich motywów wzbogacających folklorystyczny zbiór”. W jego mieszkaniu przy Fischstrasse 14 A, pod numerem 32, spotykali się malarze i pisarze – Julius Böm, Rywka Kwiatkowska, Sara Majerowicz, Hilda Stern czy Chava Rosenfarb, której „Drzewo życia” ukazało się właśnie w tłumaczeniu na język polski. O czym rozmawiali podczas spotkań ? Czy oglądali jego obrazy? Może „Czerpaczy fekaliów”? Albo „Most w łódzkim getcie”? Część obrazów Israela Lejzerowicza ocalała wraz z innymi materiałami z archiwum getta, znajdują się teraz w Yad Vashem oraz Ghetto Fighters House. Część prac trafiła do Żydowskiego Instytutu Historycznego, podarowała je siostra malarza, pięć obrazów zobaczyć można w Muzeum m. Łodzi. W „Encyklopedii getta” jest zdjęcie przedstawiające artystę w jego atelier, przy Fischstrasse, stojącego z pędzlem i paletą w ręku, w tle widoczny jest jeden z portretów Rumkowskiego. Lejzerowicz ma na sobie biały kitel, patrzy prosto w obiektyw, uważnie.
Ostatnie rozpoznanie
Mijam kolejne domy. Strona parzysta – numer 16, 18, 20, nie mogę znaleźć 22. I strona nieparzysta, z resztkami muru po nieistniejącym cmentarzu przy nieistniejącej ulicy Wesołej. Młody mężczyzna w szarej kurtce, którego tam spotykam mówi cicho. – Ja tam nic do nich nie mam – rozgląda się dokoła – mam kolegę, Żyda, wychowaliśmy się od dziecka, tu, na Rybnej. Skąd wiem, że on jest Żydem? No wiem, Żydem był jego dziadek, ojciec i on jest. Wiem od dawna, ale mnie przyznał się osobiście dopiero niedawno, jakieś pięć lat temu… Gdzie mieszka? Nie, nie powiem, myślę, że nie chce się zbytnio okazywać…
Taka jest “Ballada o Rybnej”.
„Die Ballade von der Fischstrasse.”
“Balade wegn Fisz gas.”
Źródła:
J. Baranowski – „Łódzkie getto 1940-1944. Vademecum”, Archiwum Państwowe w Łodzi & Bilbo, Łódź 1999.
„Encyklopedia getta. Niedokończony projekt archiwistów z getta łódzkiego”, Wydawnictwo UŁ, Łódź 2014.
A. Kempa, M. Szukalak – „Żydzi dawnej Łodzi. Słownik Biograficzny”, tomy I-IV, Oficyna Bibliofilów, Łódź 2001-2004.
„Kronika getta łódzkiego / Litzmannstadt Getto”, tomy I-V, Archiwum Państwowe w Łodzi, Wydawnictwo UŁ, Łódź 2009.
P. Mantague – „Chełmno. Pierwszy nazistowski obóz zagłady”, Wydawnictwo Czarne, Wołowiec 2014.
Materiał archiwalny pozyskany dzięki uprzejmości Radio Łódź