Bałuty nie istnieją. Zapomniana historia dzielnicy [OPINIA]
Igor Rakowski-Kłos
Zbyt łatwo przegapiliśmy, że w PRL-u historia na Bałutach wcale nie zwolniła, a teraz najbardziej niegdyś niebezpieczna dzielnica Łodzi przechodzi cichą metamorfozę.
Od 100 lat Bałuty są częścią Łodzi. Razem z Chojnami i Dąbrową tę stutysięczną wieś do miasta włączyły okupacyjne władze niemieckie. Trzeba było zrobić administracyjny porządek z miastem, które carat kilka dziesięcioleci wcześniej puścił na żywioł.
Mocz i wystygłe kartofle
Już wtedy za Bałutami ciągnęła się zła sława. Tereny zamieszkiwała robotnicza biedota i typy spod ciemnej gwiazdy. Mieszkańcy borykali się z brakiem kanalizacji, pieniędzy i nadziei. Obcy, gdy zdecydowali się tu zapuścić, tracili portfele, a do utraty przytomności wystarczyło bałuckie powietrze. W 1936 r. Rafał Len w reportażu „Ludzie bez powietrza” opisywał ówczesny krajobraz: „Ciasne, nierówne, poszarpane, powyłamywane, jak rzędy spróchniałych, podziurawionych zębów, wznoszą się, niespodziewanie urywają się – ulice, uliczki, zaułki głośnych Bałut. Niepozorne, ściśnięte ponurymi murami, płotami, sztachetami, ozdobione triumfalnie biało-czarnym cuchnącym ustępem, porysowane śmierdzącymi, kolorowymi strumieniami rynsztoków, ziejącymi wiecznie tym samym fetorem – tłoczą się za tymi ulicami – bałuckie podwórza. A przecież to tylko przedsionki, sienie, wstępne korytarze tego piekła (…). Życie ludzi bez powietrza zaczyna się za progiem mieszkania. Zmienione w straszliwy i przenikliwy fetor brudnej pościeli, moczu, kału, potu, wystygłych kartofli, przypominających uparcie odór zaniedbanych kurników czy gołębników – fatalnym ciężarem, tuż za progiem kładzie się na piersi – i już nie puszcza”.
Gdy dziś myśli się o Bałutach, tamten przedwojenny świat wciąż powraca. Z okazji rocznicy Centrum Dialogu wykupiło 25 citylightów przedstawiających stare Bałuty: uliczki przeciskające się między drewnikami, drogi z kocimi łbami i szkapami zaprzęgniętymi do wozów. W spacerowniku „Gazety Wyborczej” autorstwa znakomitych zresztą popularyzatorów wiedzy o Łodzi – Joanny Podolskiej i Ryszarda Bonisławskiego – też mowa jest jedynie o Bałutach głównie XIX-wiecznych, czasem zdarzy się wzmianka o międzywojniu i latach hitlerowskiej okupacji. Kilka miesięcy temu rozmawiałem z jednym z miłośników Łodzi, który pracuje nad książką o historii Bałut. Ostatnie strony miały dotyczyć 1945 r.
Bałucka Rzeczpospolita Ludowa
Zbyt łatwo przegapiliśmy, że w PRL-u historia na Bałutach wcale nie zwolniła, zmieniając ich społeczne i urbanistyczne oblicze. „To nie przypadek, że przebudowę Łodzi zaczęto od Bałut – stanowiły one przestrzenną i społeczną wyrwę w tkance starej Łodzi. Była to dzielnica z najgorszym zasobem mieszkaniowym, stąd z reguły osoby przybywające ze wsi do miasta często osiedlały się na początku tam” – pisał antropolog dr Kacper Pobłocki i przytaczał dane, mówiące, że w 1966 r. tylko 7 proc. bałuciarzy urodziło się w tej dzielnicy.
To komuna zrobiła z Bałut miejsce możliwe do życia: z dostępem do ciepłej wody, prądem i toaletą w mieszkaniu, a nie na podwórku. W 1979 r. 77 proc. zabudowy Bałut miało powojenną metrykę. Tutaj także rozgrywał się największy społeczny eksperyment. Mieszkańcy wsi stawali się „miastowymi”. Nie bez zgrzytów. Krzyszof Pogorzelec, mieszkaniec socrealistycznego bloku przy ul. Zachodniej, zbudowanego na gruzach żydowskiego cmentarza, pisał na początku lat 60. o swoich sąsiadach: „Nie każda bałucka rodzina wie, że łazienka nie służy do przechowywania w niej węgla lub kartofli i że nie zawsze strych musi być” mieszkaniem „dla wąsatych królików. Zresztą to właśnie tutaj sieć nowoczesnych sklepów, nastawionych głównie na najnowocześniejsze metody handlu – samoobsługę – przez długi okres czasu nie mogła wykazać się dodatnimi wynikami w swojej działalności. Po prostu były za eleganckie, raziły połyskiem szkła i metalu, były niewiadomą w pojęciu tych ludzi przyzwyczajonych do wąskich, pachnących piwem klitek; były za eleganckie dla tych, którzy dopiero do tego miasta przyszli.
Bałucki” tort” składa się z różnych grup społecznych. Obok lekarza, wykładowcy Akademii Medycznej, artysty i plastyka mieszka niedawny robotnik rolny. Rodzą się konflikty, bo część rodziców nie bardzo wie, dlaczego na przykład winda nie może być miejscem zabawy dla dzieci, czemu odpadki i śmieci trzeba wyrzucać do żelaznych kubłów, a nie zwyczajnie, jak to było przed laty, pod okno sąsiada”.
Melodia z wielkiej płyty
Starą, drewnianą zabudowę Bałut zastąpiły w latach 70. i 80. blokowiska z wielkiej płyty, powstałe wzdłuż ulic Lutomierskiej czy Zgierskiej, której wschodnią pierzeję zrównano z ziemią, by zbudować szeroką arterię z tramwajem pośrodku. Przedwojenne kamienice stoją tylko gdzieniegdzie wciśnięte między wieżowcami.
Przebudowa urbanistycznego układu zmieniła także styl życia. W reportażu Lucjusza Włodkowskiego z 1979 r. wypowiada się mecenas Szymon Z., pamiętający jeszcze przedwojenne czasy i przedwojenne bieda-domy: „Proszę nie zapominać, że tamte, dawne więzy kształtowały się latami. Taki domek stawiał przecież dziadek, mieszkał w nim ojciec, później syn, a czasem i jego dzieci. U sąsiadów było podobnie. Wszyscy znali się od pokoleń. Rodziły się więzy niemal pokrewieństwa. Ludzie wszystko o sobie wiedzieli. Przesiedzieli przecież na ławkach przed domami całe lata. Opowiedzieli o sobie wszystko, co mieli do opowiedzenia. W bloku tego nie ma. W bloku mieszkają ludzie z różnych środowisk, o różnych upodobaniach, różnej mentalności. Ludzie są często zagonieni i jak wracają do domu, to chcą posiedzieć w spokoju. Rozrywkę daje telewizja. Sąsiedzkie pogaduszki są już mniej potrzebne. Z sąsiadami wymienia się tylko ukłony. Być może nowe więzy nawiązują się wśród naszych dzieci czy wnuków, które razem bawią się na podwórku”.
Na Bałutach jeszcze Polska
Bałuty wciąż się zmieniają. Nie dostrzegają tego nawet reportażyści. W 2002 r. Lidia Ostałowska opublikowała w „Gazecie Wyborczej” reportaż „Na Bałutach jeszcze Polska” opowiadający o dresiarzach przesiadujących na szkolnym boisku przy ul. Rysowniczej, którzy z nudów tylko czasem wychodzą „na miasto”: „Wskakujemy do tramwaju robić bydło. No, taką niby-zadymę. Wpadamy, drzemy mordy:” Dawać go! „. Szarpiemy się, zachowujemy jak małpy” – mówi jeden z nich.
W ubiegłym roku Michał Matys, dziennikarz „Wyborczej”, opublikował tekst „Łódź, miasto przeklęte”, za który otrzymał Nagrodę im. Kapuścińskiego. „Polecam spacer po Bałutach i Chojnach oraz po ulicach Włókienniczej, Wschodniej i Kilińskiego w centrum. Można tam zobaczyć, jak naprawdę wygląda miasto i kto stoi (a czasem leży) w bramach” – pisał, zrównując rejony miasta o innym charakterze, a jako dowód zacytował fragment tekstu Ostałowskiej.
Wkurzone dzieciaki
W bałuckich blokach do dziś jest miszmasz. Synowie emigrantów ze wsi z lat 50. mieszkają na tych samych piętrach co córki wykładowców wyższych uczelni. Inteligencki sznyt Bałut to jedna z cech, która nie pasuje do wizerunku dzielnicy wyjętej spod prawa i dlatego rzadko jest eksponowana. A w sąsiednich blokach mieszkają tutaj m.in. profesor zajmujący się niemiecką myślą filozoficzną, dziennikarka radiowa, wykładowczyni literatury gotyckiej i grafik mający na koncie wystawy w Niemczech, Francji i Włoszech.
To na Bałutach powstał jeden z najważniejszych głosów wkurzonej młodej inteligencji – Cool Kids of Death. Tutaj mieli próby i tutaj w wieżowcu nagrywali instrumenty na pierwszą płytę. W pokoleniowym manifeście „Generacja nic” Kuba Wandachowicz, basista i tekściarz, pytał: „Wolność, którą nasz kraj zyskał po 1989 roku, stała się w pewnym momencie słowem kończącym wszelki dyskurs. Wyrażenie” jesteśmy wolni” zaczęło coraz częściej oznaczać, że mamy prawo nie mieć pomysłów na życie, mamy prawo żyć z dnia na dzień, ciesząc się tym, co możemy sobie kupić za ciężko zarobione pieniądze. (…) Nie ma się co łudzić – rewolucja w tym kraju powstała dzięki społecznej potrzebie lepszego życia, tak jak każda rewolucja na świecie. Jednak czy my, ludzie, których najważniejsze momenty w życiu przypadły na okres przełomu epok, możemy poprzestać na bezwiednej akceptacji tego, co nazywa się wolnymi mechanizmami rynkowymi, które nie stawiają przed nami żadnych wyzwań oprócz tych związanych z tzw. karierą zawodową? Czy to jedyna wolność, na jaką nas stać?”.
Wandachowicz zadał te pytania kilka miesięcy przed publikacją reportażu Ostałowskiej. Domowe studio CKOD od boiska przy Rysowniczej dzieliło dziesięć minut drogi. Pieszo.
Bydło w londyńskim metrze
Nie wiem, gdzie dziś są chłopaki z reportażu Ostałowskiej skopiowani po ponad dekadzie do tekstu Matysa. Wiem, że większość ich „ziomów” szlajających się po blokowiskach w poszukiwaniu zmarnowanego czasu wyemigrowała po 2004 r. do zachodnich państw Unii Europejskiej. Teraz robią bydło w londyńskim metrze.
To być może jeden z powodów, dla których poziom przestępczości w minionych latach obniżył się i jest niższy od tego w Śródmieściu. Dr Stanisław Mordwa z Wydziału Nauk Geograficznych UŁ porównał rzeczywisty poziom przestępczości z tym wyobrażonym: „Na przykład Stare Bałuty to obszar o przemieszanej starej zabudowie czynszowej z lat międzywojennych i osiedli bloków budowanych w różnych okresach po wojnie. Budzą złe skojarzenia. Poprawnie przeciętne zagrożenie na tym obszarze ocenili tylko niektórzy łodzianie, natomiast w opiniach większości osób jest to obszar bardzo zagrożony przestępczością”.
Na polu przy ul. Zgierskiej, na którym stała kiedyś ogromna drukarnia, zaczęli pomieszkiwać bezdomni. W krzakach na starych wersalkach popijali tanie wina. Żebrać chodzili do Kauflandu za miedzą. Niedawno cały teren wykarczowano – żaden bezdomny już się nie ukryje, a policja nie musi przyjeżdżać naglona telefonami mieszkańców.
Rewolucyjna kiełbasa
Przemiana dotknęła nawet Rynek Bałucki i targowisku przy ul. Dolnej – symbole dzielnicy. Na obu stanęły murowane hale, zmieniając sposób prowadzenia sprzedaży. Jeszcze tylko w sobotę na ceratach rozkładają bajzel drobni przedsiębiorcy. Można u nich kupić główkę lalki bez oka, pierwszy analog Maanamu i dżinsy pamiętające Ministerstwo Przemysłu Lekkiego.
Na Bałutach, tuż przy ul. Wojska Polskiego, czyli w najgorszej okolicy, urósł grodzony wieżowiec. Tuż obok działa kiełbasiarnia, w której kuchenną rewolucję robiła Magdalena Gessler. Raporty policyjne milczą na temat ataków bałuckich apaszów na celebrytkę z lokami. Na Limanowskiego – przecierałem oczy ze zdumienia, bo niemal w tym samym miejscu pod koniec lat 90. przeszukało mój plecak kilku „chłopaków z Rysowniczej” – powstał hotel. Pokój dwuosobowy kosztuje 169 zł za noc.
Zainteresowanie dawną historią Bałut nie jest niczym złym. Przedwojenne czasy mają swój nieoczywisty urok, gdy zapomni się o warunkach sanitarnych, w jakich musieli mieszkać dawni bałuciarze. Warto jednak pamiętać, że historia Bałut nie kończy się na Ślepym Maksie. A już najgorsze jest nie dostrzegać, że współczesne Bałuty o wiele mniej niż kiedyś mają wspólnego z opowieściami o doliniarzach i dresiarzach.
Źródło: wyborcza.pl, 18 sierpnia 2015 https://lodz.wyborcza.pl/lodz/7,35136,18585012,baluty-nie-istnieja-zapomniana-historia-dzielnicy-opinia.html