Michał Matys / „Kto pokazał tyłek Jaroszewiczowi”

(Na podstawie filmu z cyklu „Zagadki tamtych lat“ zrealizowanego dla TVP1, który otrzymał Nagrodę GRAND PRESS za najlepszy reportaż telewizyjny 2009; opublikowany w zbiorze reportaży „Absurdy PRL-u” wydanym przez PWN w 2014).

W Łodzi krąży legenda o tym, jak włókniarki pokazały gołe tyłki premierowi Piotrowi Jaroszewiczowi.

Miało się to zdarzyć w czasie strajku w lutym 1971 roku.

– Słyszałem, że tkaczka, pani Kubiakowa pokazała pupę i pan premier musiał czmyhać stąd jak niepyszny – opowiadał Wojciech Słodkowski, nieżyjący już łódzki dziennikarz, w PRL opozycjonista. Ale z Kubiakową stracił kontakt, a kobiet o tym nazwisku są setki, jeśli nie tysiące.

Poszedłem tropem legendy o gołym tyłku pokazanym premierowi. Piotr Jaroszewicz, ówczesny premier PRL, po spotkaniu z włókniarkami 14 lutego 1971 roku natychmiast wyjechał. Dzień później spełnił wszystkie ich postulaty. Był to jedyny w historii PRL strajk całkowicie wygrany przez robotników – zanim powstała „Solidarność“.

Spotkanie odbyło się w zakładach bawełnianych im. Juliana Marchlewskiego w Łodzi.

– Jaroszewicz był bardzo zdenerwowany. Potem kazano wszystkim opuścić salę – relacjonowała mi Iwona Smurzyńska, wówczas tkaczka. Ale stała w tłumie, była daleko i nie widziała co się stało.

– Wiem, że premierowi Buzkowi pokazał tyłek ten z „Big Cyca“… No wie pan, ten z tego zespołu muzycznego. Ale żeby zrobiła to nasza prządka? Naprawdę nie pamiętam – dziwiła się Maria Filipowicz, także obecna na sali.

– Wie pan jakie są kobiety polskie. Nie ma z nimi lekko. O nie! Zadrzeć nie daj Boże! Są nieobliczalne – tłumaczył Wojciech Lityński, przywódca strajku w zakładach.

 – Mówi się „przemysł lekki“, ale nie było w nim lekko – opowiadał.

Karnawał w fabryce

Gdy w grudniu 1970 roku szef Partii Władysław Gomułka ogłosił drastyczne podwyżki cen żywności, włókniarki nie zastrajkowały. Najważniejsze było, aby zarobić na rodzinę. Na ulice wyszli stoczniowcy. Milicja i wojsko otworzyły ogień. Padli zabici.

Gomułka musiał odejść. Na jego następcę wybrano Edwarda Gierka. Zręczny mówca, potrafił być przekonujący. W styczniu 1971 roku pojechał na Wybrzeże i wygłosił słynne przemówienie do stoczniowców. Obiecał, że naprawi błędy Gomułki i zaapelował: „Pomożecie?“ Usłyszał aplauz i zakończył konflikt.

Gierek potępił Gomułkę, ale nie wycofał się z ogłoszonych przez niego podwyżek.

– Była w tym niekonsekwencja, może nawet nasza hipokryzja – przyznał mi Józef Tejchma, który znalazł się w nowej ekipie rządzącej.

Wydawało się, że nowej władzy nic już nie zagrozi. Ale właśnie wtedy zbuntowały się włókniarki. 10 lutego 1971 roku zastrajkowała przędzalnia odpadkowa w fabryce im. J. Marchlewskiego.

– Bezpośrednią przyczyną była wiadomość, że płace za styczeń będą niższe od grudniowych średnio o 200-250 zł – mówił mi łódzki historyk dr Krzysztof Lesiakowski. 

– Szukano oszczędności i być może redukowano premie. W ostanich dniach władzy Gomułki i pierwszych dniach Gierka podejmowano chaotyczne decyzje. Drobne zdarzenie mogło być zapalnikiem – tłumaczył Józef Tejchma.

Strajk zaskoczył część ludzi władzy. Najlepszy dowód, że w tym czasie planowali zabawę karnawałową w dawnym pałacu Izraela Poznańskiego sąsiadującym z fabryką przez ścianę. Historyk Lesiakowski znalazł taką informację w dokumentach Służby Bezpieczeństwa. Sytuacja jak z „Ziemi obiecanej“ Władysława Reymonta, gdy robotnicy patrzą zza ogrodzenia na zabawy fabrykantów.

Scenografia dla Wajdy

Józef Tejchma, późniejszy minister kultury i sztuki, był w delegacji rządowej, która przyjechała na rozmowy ze strajkującymi w Łodzi. O pracy kobiet w fabryce zrobił notatkę w dzienniku: „To piekło!“.

Rozmawialiśmy w jego warszawskim mieszkaniu, w pobliżu Starówki. Przysłuchiwało się nam odlane z brązu popiersie ministra. Dar Mariana Koniecznego, wybitnego artysty rzeźbiarza.

Tejchma opowiadał, że po powrocie delegacji do Warszawy Biuro Polityczne Partii podjęło „desperacką decyzję“. – Postanowiliśmy pozwolić kobietom zjeść zupę w czasie przerwy śniadaniowej – wspominał.

Prządki i tkaczki nie nie mogły odejść od maszyn, bo trzeba by było je zatrzymać. Partia uważała, że zmniejszyłoby to produkcję.

– Gdy zastrajkowaliśmy, to był jeden z postulatów, aby tkaczki mogły pójść na śniadanie – potwierdzała Maria Filipowicz.

Józef Śreniowski, były opozycjonista i członek Komitetu Obrony Robotników, który zbiera relacje dotyczące protestów w PRL, komentował, że szefowie partii komunistycznej byli „wysferzeni“ – oderwani od życia zwykłych robotników.

– Przyjechali ze stolicy do Łodzi, która była Polską B i nagle zobaczyli coś na oczy pierwszy raz – uważał Śreniowski.

Fabryka, zbudowana w XIX wieku przez Izralea Kalmanowicza Poznańskiego,  była najnowocześniejszą na terenie Imperium Carskiego. Stała się prawdziwym miastem w mieście: z wewnętrznymi uliczkami, kościołem i osiedlem dla robotników. W PRL nadano jej imię Juliana Marchlewskiego, komunisty, który chciał przyłączyć Polskę do ZSRR. Ale sama fabryka niewiele się zmieniła. 

– Fabrykant zostawił ją w lepszym stanie niż była w 1970 roku. Tu były dziewiętnastowieczne warunki pracy – mówił mi Józef Śreniowski.

Potwierdzał to Lityński: – Były u nas dwie samoprząśnice z 1800 któregoś roku. Każda miała tabliczkę z dokładną datą. Dziwił się każdy, kto przyjeżdżał z ministerstwa. Dlatego tabliczki wyszlifowano na gładko, aby nikt nie wiedział ile maszyny mają lat.

Andrzej Wajda wykorzystał łódzkie zakłady, w tym dawną fabrykę Poznańskiego, do nakręcenia „Ziemi obiecanej“ według powieści Władysława Reymonta.

– W czasie premiery Wajda powiedział, że nie musiał budować planu filmowego, bo zastał żywy, nietknięty – relacjonował Śreniowski. Podobno łódzcy dygnitarze byli zgorszeni opinią Wajdy.

Chleb z „żeberkami“

Kobiety na tkalni wpychały sobie watę do uszu, aby nie ogłuchnąć od łomotu.

– Nie byłam w stanie usłyszeć własnych myśli. 120 decybeli było na pewno! – mówiła mi Iwona Smurzyńska.

Zapamiętała rozpylacze na sufitach. Puszczano przez nie wodę, aby bawełna nie była zbyt sucha. W powietrzu unosił się bawełniany pył. – Jeśli któraś z nas nie uczesała się, to miała białego baranka na głowie – opisywała.

Maria Filipowicz poszła do fabryki, gdy miała 13 lat.

– Musiałam przynieść jakieś pieniądze do domu. Aby iść do szkoły średniej, trzeba było mieć warunki. Taki był czas! – opowiadała.

Aby robotnice poruszały się szybciej, co zwiększyłoby wydajność, wymyślono, aby jeździły na wrotkach. – Ale to było niebezpieczne i z wrotek szybko zrezygnowano – twierdziła Filipowicz.

Józef Śreniowski zapamiętał wyniki badań nad najwyższą w kraju śmiertelnością noworodków w Łodzi w latach 70.

– Wiele kobiet było porzuconych przez partnerów. Do końca ciąży nosiły po schodach węgiel i wodę – mówił mi Śreniowski.

W archiwum lokalnej telewizji można odnaleźć, nakręcone w 1980 roku, wstrząsające relacje włókniarek.  

– Mój organizm nie wytrzymał na nocnej zmianie i miałam poronienie – opowiadała jedna z nich. Wyjaśniała, że robotnice zwykle ukrywają ciążę, aby pracować i zarobić więcej na akord.

Irena Dryll, która w 1971 roku jako młoda dziennikarka relacjonowała strajk w łódzkiej prasie, tłumaczy, że w tamtym czasie w całej Europie prawo już zabraniało, aby kobiety w fabrykach pracowały na nocną zmianę.

– A nasze prządki i tkaczki pracowały! Rano wychodziły do domu kompletnie wykończone – opowiadała.

Poranna zmiana zaczynała pracę o piątej. Aby zdążyć, trzeba było wstać co najmniej o czwartej. Kobiety, idące na popołudniową zmianę na trzynastą, stały rano w kolejkach po mięso.

– Płace nie były zbyt wysokie. Dla tych co mieli rodziny ledwie starczało na przeżycie – twierdziła Smurzyńska.

– Chleb z „żeberkami“ to było pożywienie robotnika. Żeberka to cebula, która pękała, gdy się ją kroiło. Do tego cienka herbata ze słoika – relacjonował Wojciech Słodkowski.

Dla premiera kaszanka

Przywódcą strajku w przędzalni odpadkowej został 33-letni śrubownik (mechanik od drobnych napraw) Wojciech Lityński. Zaważył przypadek. Zaledwie tydzień wcześniej pojechał do Gdańska na mecz ligowy łódzkich hokeistów. Widział wybite okna, gąsienice od czołgów wtopione w asfalt, spalony Komitet Wojewódzki Partii.

Relacja Lityńskiego poruszyła fabrykę w Łodzi. Gdy zastrajkowała, głównymi postulatami były: podwyżka płac i poprawa warunków pracy we włókiennictwie oraz cofnięcie podwyżek cen żywności, od których wszystko się zaczęło  na Wybrzeżu.

Do strajku szybko przyłączały się inne łódzkie zakłady.

14 lutego 1971 roku do Łodzi przyjechał nowy premier Piotr Jaroszewicz. Spotkał się z działaczami partyjnymi w gmachu łódzkiej opery. W archiwum telewizyjnym w Łodzi znajduje się nagranie jego przemówienia. Trudno nie oprzeć się wrażeniu, że mogłaby to być groteskowa parodia wystąpień wielu współczesnych polityków.

– „Czy my nie widzimy i nie rozumiemy tych postulatów, które zgłaszają załogi zakładów przemysłu bawełnianego w Łodzi? My to wszystko widzimy i rozumiemy. My widzimy znacznie więcej problemów“ – cedzi słowa Jaroszewicz.

Z opery delegacja rządowa pojechała do fabryki im. J. Marchlewskiego. Blisko tysiąc włókniarek zebrało się na sali konferencyjnej.

– To spotkanie z Jaroszewiczem było tragiczne. Tuż przed stołem prezydialnym na podłodze usiadły kobiety. Gdy Jaroszewicz zaczął mówić, wyciągały swoje śniadania. Kanapki obłożone najtańszymi gatunkami kiełbasy: pasztetową, kaszanką, czarnym. Kładły je na papierach i mówiły „Częstujcie się!“ – opowiadała mi tkaczka Iwona Smurzyńska.

Premier próbował pójść w ślady Edwarda Gierka. Tłumaczył, że nastąpiła zmiana rządu, który wszystko naprawi, a następnie zapytał: „Pomożecie?“. Ale nie usłyszał „Tak“.

Gierkowi nie pomogły

Dziennikarka Irena Dryll relacjonuje, że do kobiet wyszedł Jan Szydlak, sekretarz Komitetu Centralnego Partii i zaczął mówić: – „Kobitki, czy popieracie nowe władze, nowy rząd, towarzysza Gierka?“.

Cała sala huczała: – „Taaak! Popieramy!“

Szydlak na to: – „My nowa ekipa zastaliśmy straszną sytuację, nie mamy pieniędzy. Wrócicie do roboty?“

– „Nieee!“

Szydlak więc od początku: – „Nie ma na podwyżki, ale my to załatwimy tylko trochę poczekajcie. Popieracie towarzysza Gierka?“

– „Taaak!“

– „A nowy rząd?“

– „Taaak!“

– „A nową ekipę partyjną?“

– „Taaak! Popieramy“

– „Wrócicie do roboty?“

– „Nieee!“

Potem kobiety zaczęły mówić o tym, że nie mają za co żyć.

– To poruszało. Wiele osób płakało. Gdy teraz o tym mówię, to mam kluskę w gardle – relacjonowała Smurzyńska.

Wojciech Lityński zapamiętał jak szef partyjnych związków zawodowych Władysław Kruczek uciekł za parawan.

– Pozostali pozwieszali głowy i ani me, ani be – mówił mi Lityński.

– Ci, co siedzieli za stołem prezydialnym, kiedyś zawsze potężni, najważniejsi, stali się słabi, upokorzeni. A ci z hali produkcyjnej, te strajkujące kobiety, stały się mocne, silne, potężne – przyznał Tejchma.

Spotkanie zakończyło się zamieszaniem. Według dokumentów z Instytutu Pamięci Narodowej, do których dotarł historyk, dr Krzysztof Lesiakowski, premier ponownie namawiał do przerwania strajku. Jedna z kobiet wyrwała mu mikrofon. Doszło do przepychanki. Jaroszewicz w pośpiechu opuścił salę.

Nazajutrz, 15 lutego 1971 roku, rząd cofnął podwyżki cen żywności.

– Jak się rozejrzeli, zobaczyli te emocje, to podwinęli ogony i wrócili do Warszawy. Bali się zrobić w Łodzi to samo, co na Wybrzeżu – mówiła mi tkaczka Maria Filipowicz. O północy włókniarki wróciły do pracy.

– Tak się lekko każdy poczuł… – wspominał Wojciech Lityński.

Dokonali tego, czego nie udało się stoczniowcom.

Tajemnica pupy

Gdy w 1980 roku powstała „Solidarność“, krążyły opowieści o zwycięskim strajku sprzed dekady.

– Słyszałem wtedy legendę o tym, jak rozwścieczona tkaczka zadarła spódnicę i pokazała Jaroszewiczowi tyłek – opowiadał opozycjonista Wojciech Słodkowski.

Robotnicy z ulic sąsiadujących z fabryką powtarzali legendę wieczorami przy wódce. Do pokazania premierowi pupy przyznawało się wiele kobiet.

– W latach 80. Ewa Dering, nieżyjąca już historyk, spisywała relacje z łódzkich strajków w 1971 roku. Włókniarki licytowały się: „To ja pierwsza pokazałam!“, „Nie! To ja pierwsza.“ Jakby to świadczyło o przywództwie – twierdził Śreniowski.

Przywódca strajku Wojciech Lityński w ogóle nie widział, aby ktoś wypiął się na Jaroszewicza. Zastrzegał jednak, że na sali konferencyjnej ciągle coś się działo, a on był tam tylko dwa razy.

Incydentu nie zapamiętała Iwona Smurzyńska ani Maria Filipowicz.

– Ale nie zdziwiłabym się. Ktoś mógł zdobyć się na coś takiego – przyznała Smurzyńska. 

– Możliwe, ale gdzieś dalej ode mnie – domyślała się Filipowicz.

Legendę wyjaśnił mi historyk dr Krzysztof Lesiakowski.

12 lutego 1971 roku, dwa dni przed Jaroszewiczem, do fabryki im. Marchlewskiego przyjechał wicepremier Jan Mitręga. Do później nocy namawiał do zakończenia strajku.

– To właśnie jemu jedna z pracownic miała pokazać pośladki. Dodajmy, że gołe – mówił historyk z lekkim zażenowaniem.

Incydent opisał Mieczysław F. Rakowski w swoich „Dziennikach politycznych“. Według niego sprowokował go towarzyszący wicepremierowi Władysław Kruczek: „Podczas spotkania Kruczka z włókniarkami jedna z nich zadarła spódnicę i pokazała mu goły tyłek. Tyle miała do powiedzenia szefowi związków zawodowych“.

– Rakowski musiał mieć dobre wiadomości. Pewnie tak było. Mogła to zrobić jedna czy druga. Mogły też krzyczeć „Pocałujcie nas w d…! – dziennikarka Irena Dryll nie jest zdziwiona.

– Jeśli przez ileś godzin, a nawet dni, w fabryce siedzą nie pracujące kobiety, wkurzone do białości i przychodzi do nich ktoś, kto ma kupę racjonalnych, ale gładkich argumentów, to one mają te argumenty właśnie tam, gdzie pokazały – mówi.

Zapomniana legenda

Dla Józefa Tejchmy to co zobaczył w Łodzi, stało się przyczyną pytania o sens ustroju.

– Choć zajmowałem się sprawami kultury i nauki, to przecież nie byłem ślepy i głuchy ani tępy – mówił mi Józef Tejchma.

 – To był desperacki bunt głodowy. Prawdziwe wystąpienie na śmierć i życie, bo inaczej nie dało się przeżyć – uważał Śreniowski.

Historyk dr Krzysztof Lesiakowski oszacował, że był to jeden z największych strajków w powojennej historii Polski. Brało w nim udział ponad 60 tysięcy ludzi. Dla porównania to mniej więcej tyle, ile strajkowało w całym kraju w czerwcu 1976 roku.

– To był taki przedsionek do strajków w 1980-81 roku – uważa Irena Dryll. Przypomina sobie, że wśród setek postulatów zgłaszanych przez poszczególne zakłady, był postulat, aby można było założyć niezależne związki zawodowe. 

Strajk włókniarek w Łodzi został jednak niemal całkowicie zapomniany. Powodów może być kilka. Po pierwsze, w Łodzi na szczęście nie tak jak na Wybrzeżu nie było ofiar śmiertelnych. Po drugie, przywódcami byli zwykli robotnicy, którzy nigdy nie zaistnieli w polityce. Po trzecie, buntowi robotników nie towarzyszyli inteligenci, którzy go nie opisywali. Stąd dziś trudno nawet znaleźć wiarygodne relacje.

Oficjalnie za strajk w 1971 roku nikt nie został ukarany. Przędzalnia odpadkowa, na której się zaczął, została jednak zlikwidowana, a jej budynek wyburzony. Władze bały się powtórki.

Przywódcy strajku zostali zmuszeni do odejścia z fabryki. Wojciech Lityński pewnego dnia w 1973 roku usłyszał: „Od dziś nie ma pan wstępu“. Z trudem znalazł pracę w zakładzie energetycznym. Gdy w Polsce zaczął się kapitalizm, objęły go pierwsze zwolnienia gupowe. Poszedł pracować w prywatnej firmie, gdzie zwolniono go po raz trzeci. Dostał 900 zł emerytury. 

Iwona Smurzyńska zwolniła się sama.

Maria Filipowicz w 1980 roku została wiceszefową „Solidarności“ w fabryce im. J. Marchlewskiego i znów strajkowała.

– Byliśmy mądrzejsi i pewniejsi siebie. Od razu wybraliśmy reprezentację do rozmów. Nie tak jak w 1971 roku, gdy wszyscy krzyczeli – opowiadała.

Fabryka im. J. Marchlewskiego splajtowała w 1990 roku jako jedna z pierwszych w Łodzi. Produkowała miliony metrów tkanin dla Związku Radzieckiego. Wraz z upadkiem komunizmu skończył się zbyt. W 2006 roku otwarto na jej terenie centrum handlu i rozrywki „Manufaktura“. W dziewiętnastowiecznych budynkach z czerwonej cegły powstały sklepy, galerie, restauracje.

– Jak Boga kocham nie mogę się tu rozeznać! To zupełnie inne miejsce – dziwił się Wojciech Lityński, którego udało mi się namówić na spacer. Nigdy wcześniej tam nie przyszedł. Bał się, że dostanie ataku serca. W czapce z daszkiem, w podniszczonej kurtce, wyglądał tak jakby został przeniesiony wprost z 1971 roku do współczesnego centrum handlowego. Wkrótce potem zmarł.